Kongres w Wiedniu – sprawozdanie. 1873 rok.

W jaki sposób różne kraje rozwiązywały kwestię wychowania i utrzymania niewidomych? Jakie rodzaje pism wypukłych były wówczas w użyciu? (a było więcej niż trzy) Za co w pewnym instytucie ociemniali wychowańcy dotkliwie pobili jego dyrektora? W którym kraju niewidomym kobietom zakazywano zawierania małżeństw? Jak uczono w instytucie warszawskim i na czym polegało współmieszkanie przy ulicy Piwnej? A to tylko niektóre z licznych omówionych zagadnień.

Jeśli sprawozdawcą jest – znany nam z poprzednich wpisów – dyr. Jan Papłoński, to wiadomo, że nie zabraknie także uwag ogólniejszej natury, od samego wstępu i bezużyteczności gromadzenia się na kongresach naukowych zaczynając, przez ciekawą wzmiankę obyczajową o niechęci gmin żydowskich do statystyk ludności, a na nieoczekiwanym efekcie ubocznym islamskiego zakazu przeszkadzania zwierzętom w pożywianiu się – kończąc.

Krótko mówiąc – krótko nie będzie. Tekst o rozmiarze ponad 87 tys. znaków (prawie 50 stron standardowego maszynopisu), więc lektura na dobrą herbatę, którą pewnie warto będzie nie raz powtórzyć. Zastanawiałem się, czy nie podzielić go na kilka mniejszych wpisów, ale trudniej w takim przypadku byłoby czytać i przeszukiwać całość.

W moim prywatnym rankingu – numer 1 na liście dotychczasowych znalezisk, odkopany dzięki krótkiej wzmiance w jednym z „Kurjerów warszawskich” o zawartości rocznika 1873-4 pamiętnika Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych, który okazał się dostępny cyfrowo. Jak zwykle, tekst może zawierać drobne błędy OCR.

O KONGRESIE

odbytym dnia 3—8 Sierpnia 1873 roku, w WIEDNIU w sprawie wychowania Ociemniałych.

Rzecz napisana przez JANA PAPŁOŃSKIEGO

TreŚĆ; Cele kongresów. Koła Rad Opiekuńczych przy zakładach wychowawczych dla ociemniałych. Pierwszy pomysł zwołania kongresu specyjalistów w Wiedniu. Zasługi D-ra Ludwika Augusta Frankla i Barona Konigswartera w sprawie wychowania ociemniałych.

Wyraz kongres, t. j, sejm, zjazd, dobrze znany każdemu, kto choć cokolwiek słyszał o historyi państw europejskich, otrzymał w najnowszych czasach inne, a wcale nie polityczne znaczenie. Kongresami nazywają się dziś zjazdy jedno lub różnoplemiennych specyjalistów w celu podniesienia, przez wzajemną wymianę myśli i spostrzeżeń, jakiejkolwiek gałęzi wiedzy ludzkiej. Tak powstały w Europie kongresy lekarzy, badaczów przyrody, inżynijerów nauczycieli elementarnych, dyrektorów specyjalnych zakładów naukowych i t. p. Nie można zaprzeczać użyteczności takich kongresów, ale też i przypisywać im szczególnego wpływu na postęp nauk także nie należy.

Ta ostatnia uwaga ściąga się mianowicie do kongresów uczonych specyjalistów i pedagogów. Sama krótkość czasu przeznaczonego na obrady, uniemożebnia gruntowne zbadanie danego przedmiotu, gdy tymczasem program bywa tak rozległy i tak urozmaicony, że częstokroć zadawalniać się należy samem tylko wysłuchaniem mowy referenta lub mówcy i wyrzec się wszelkich dysput, które gdyby nawet cały czas posiedzeń zajęły, jeszczeby mogły niedoprowadzić do żadnych stanowczych rezultatów. Specyjalista uczony zamiast słuchania mowy, może ją sobie przeczytać w domu, może spokojnie rozważyć podane przez mówcę wnioski, sprawdzić obserwacyje w swojej pracowni, i w takim tylko razie przyjmie nowe odkrycie, nową prawdę, kiedy znajdzie je zgodnemi z badaniami i doświadczeniami własnemi.

Jakąż korzyść z takich kongresów mogą odnieść pedagogowie? Żeby dobrym być nauczycielem, to jest takim, któryby wpływ dobroczynny wywierał na moralne, umysłowe, estetyczne i fizyczne wychowanie dzieci, należy posiadać wszystkie przymioty od nauczycieli wymagane: znajomość przedmiotu, którego mają innych nauczać, takt w obchodzeniu się z dziećmi, rozsądne umiarkowanie w wymaganiach, a nade wszystko gorące serce, ożywione czystą, nieobłudną miłością ku Bogu i bliźnim. Czyż jest w stanie kongres wlać te przymioty w tego, kto ich nie posiada? Przypuśćmy, że to kongres dyrektorów i nauczycieli zakładów wychowawczych dla ociemniałych. I cóż? słuchamy oracyj o różnych częściach wychowania lub zarządu, dysputujemy, nakoniec rzecz rozstrzygamy jednozgodnie.

Ale okazuje się zaraz, że dla zaprowadzenia potrzebnych rzemiosł w Stutgardzie nie masz odpowiedniego rozlokowania się w domu; że w Wejmarze brak koniecznych do tego środków materyjalnych; że uczyć muzyki w Sztokholmie byłoby rzeczą zbyteczną, bo nie znalazłoby się chętnych słuchaczy; że nie masz sposobu zapobiedz we Frankfurcie włóczęgostwu i żebractwu ociemniałych, bo nie masz nikogo, któryby rozciągał nad nimi opiekę po opuszczeniu przez nich instytutu. A więc wszystkie spory i wnioski dla wielu reprezentantów pozostały tylko czczemi dźwiękami, które do żadnych praktycznych rezultatów nie doprowadziły.

Do takich reprezentantów należała większość członków kongresu, i w zakładach, ich kierownictwu powierzonych, wszystko bez żadnej wątpliwości pozostanie po staremu; środki materyjalne będą te same i porządek też pozostanie bez zmiany. Jest sposób lepszy niż kongresy; mianowicie osobiste zwiedzanie różnych zakładów w tym celu, aby przyswajać sobie od nich to, co pożyteczne, i zgodne z warunkami miejscowemi. Ten właśnie sposób względem głuchoniemych i ociemniałych został przez Rząd nasz obrany i zakłady wychowawcze za granicą były obejrzane przez dyrektorów i Petersburgskiej szkoły głuchoniemych, i Moskiewskiego zakładu i Warszawskiego instytutu wówczas, kiedy z francuzkich żaden nigdy obcego zakładu nie zwiedził, a z niemieckich bardzo nie wielu prócz własnego instytutu inne jeszcze widziało.

Z tem wszystkiem niepodobna nie uznawać i pewnego pożytku kongresów; tylko że odnieść go mogą tacy jedynie dyrektorowie, którzy co do ulepszeń, jakieby w swych zakładach zaprowadzać chcieli, nie mają rąk związanych. To się stosuje szczególniej do zakładów rządowych. Bo jak też sobie poradzi zwierzchnik takiego instytutu, który zostaje pod władzą towarzystwa filantropijnego, wybierającego z pośród siebie,członków dyrektoryjatu czyli tak zwanej Rady Opiekuńczej, z których każdemu służy prawo wtrącania się w sprawy zakładu, czynienia uwag dyrektorowi, wydawania poleceń, zmienianych nazajutrz przez innego członka.

Skargi na dyrektoryjaty były podane na kongresie w bardzo ostrych wyrazach, W rzeczy samej, z jakich osób zwykle dyrektoryjaty się składają? z urzędników, ludzi prawie zawsze zasłużonych i prawości nieposzlakowanej, nudzących się z powodu bezczynności; z zamożnych kupców, którzy wybornie łokciem mierzą; z majętnych rzemieślników, którzy zdobyli sobie głośne imię z wielkiej wprawy w użyciu igły lub hebla; z pań zasługujących na powszechne uznanie, którym przecież w towarzystwie dodaje powagi tytuł dyrektorki. Wszystkie te osoby są, bez najmniejszej wątpliwości, nie tylko użyteczne, ale być może nawet konieczne, tylko nie w charakterze instruktorów lub przełożonych, a jedynie jako urzędnicy do takich szczególnych poruczeń, jakie im przez dyrektora specyjalistę przekazane będą. Rola ich winna prawie wyłącznie być ograniczoną do dostarczania środków materyjalnych na utrzymanie zakładu i składać oni mają radę przyboczną dyrektora. W obecnym zaś stanie rzeczy, dyrektoryjaty stanowią prawdziwą zaporę w sprawie wychowania i dopóki roli swej nie zmienią, dyrektorowie instytucyj podległych Radom Opiekuńczym, winni wyrzec się wszelkiej nadziei na pomyślny skutek swych usiłowań i błogich zamiarów.

W jaki sposób powstała ideja kongresu, kto pierwszy myśl tę podjął, kto zwołał kongres i kto czynnościami jego kierował? Odpowiedź na te pytania da nam możność zaznajomienia się z niektóremi osobami, które na polu dobroczynności publicznej szczególne położyły zasługi. Podajemy tu imiona prezesa kongresu, D-ra Ludwika Augusta Frankla i wiedeńskiego bankiera, jeneralnego konsula Jego Kr. Mości Króla Duńskiego, barona Konigswartera.

Imiona tych dwuch mężów są ściśle z sobą związane, chociaż nader różnemi były drogi życia, jakiemi szli obaj ci przyjaciele ludzkości. D-r Frankl podał pierwszą myśl założenia w Wiedniu instytutu wychowawczego dla ociemniałych izraelitów. Po nadzwyczajnych usiłowaniach, zniósłszy cierpliwie docinki, żarty, poniżenie nawet, zebrał kapitał mający zabezpieczyć istnienie przyszłego zakładu; baron Jonasz Konigswarter (ojciec) swoim własnym kosztem bez niczyjego przyłożenia się wystawił dla tego zakładu gmach wspaniały i zaopatrzył go we wszystko, co tylko mogłoby być potrzebne dla 50-ciu wychowańców i wychowanic, mianowicie w sprzęty, pościel, naczynia, pomoce naukowe i t. p.

Myśl urządzenia jakiejkolwiek, chociażby najużyteczniejszej instytucyi, jeżeli się nie odznacza nowością i przez tego co ją powziął, w wykonanie wprowadzoną nie została, żadnej zasługi swemu twórcy nie zjednywa. Wiadomo, z jaką to łatwością można tworzyć projekty, rysować plany, rozwodzić się po pismach publicznych nad koniecznością i dobroczynnemi skutkami proponowanej instytucyi, słowem, być dobroczyńcą z cudzej kieszeni. Ale myśl swą doprowadzić do skutku, wlać w nią życie rzeczywiste, zabezpieczyć byt zakładu na długo, może na zawsze, to już zasługa rzeczywista, to zjednanie sobie prawa do wdzięczności pokoleń następnych. Łatwiej jeszcze bogaczowi, który rozrządza milijonami, zamierzyć i wykonać; na to dosyć tylko jego chęci i słowa; ale nie z taką łatwością przychodzi człowiekowi ubogiemu wprowadzać w wykonanie swe plany, nawet najszlachetniejsze i najbardziej dobroczynne. Dla tego należy mieć przedewszystkiem przeszłość, pełną zasług rzeczywistych, i imię nieskazitelne i zaufanie powszechne, które się nie zdobywa ani przez schlebianie namiętnościom ludowym, ani przez wykrzykiwanie o swych zaletach; przychodzi ono samo przez się, stopniowo się wzmaga i nakoniec nieograniczonem się staje. Niezbędne są przy tem zabiegi, starania, gorliwość, którychby nie zniechęciły żadne przeszkody, ani żarciki, ani potwarze.

Takimi właśnie zaletami odznacza się Doktor Frankl. Czuł on konieczną potrzebę oddzielnego wychowawczego zakładu dla ociemniałych izraelitów, których w nader znacznej liczbie spotykał w różnych miejscowościach austryjacko-węgierskiej monarchii; ożywiony był jeszcze i tą myślą, że ani w Austryi, ani w jakiemkolwiek innem państwie europejskiem nie masz ani jednego zakładu naukowego dla jego ślepych współwyznawców, te bowiem instytucyje, które dla nich w różnych krajach istnieją, są tylko przytułkami bez żadnych celów pedagogicznych.

Przed przystąpieniem do wprowadzenia zamiarów swych w wykonanie, D-r Frankl postanowił zebrać statystyczne wiadomości o liczbie ślepych izraelitów w Austryi. W tym celu rozesłał tysiąc listów do wszystkich żydowskich gmin w cesarstwie austryjackiem z prośbą o dostarczenie cyfr żądanych. Lecz cóż? na tysiąc listów nie otrzymał ani jednej odpowiedzi. Żydzi nie lubią rachować swej ludności; ten wstręt ich do spisów trwa już lat 2890, mianowicie od czasów króla Dawida, kiedy po spisie dokonanym z jego rozkazu, morowa zaraza zabrała w jego królestwie 70,000 mężów, co lud przypisał karze Bożej za bezbożne zliczenie narodu żydowskiego.

Nie zważając na to pierwsze niepowodzenie, D-r Frankl powtórnie wysłał tysiąc odezw z tyluż porubrykowanemi blankietami, i tym razem otrzymał odpowiedzi od 240 gmin, z których się okazało, że w nich jest 480 ślepych a między nimi 60 dzieci-Przyjmując tę liczbę za podstawę, D-r Frankl przyszedł do wniosku, że w Austryi jest 1200 ślepych izraelitów, a w całej Austro—węgierskiej monarchii około 2000.

Dla nich to właśnie, a mianowicie dla dzieci, zamierzył on założyć instytut, w którym by ociemniali mogli odbierać stosowne wykształcenie i nauczyć się rzemiosł, mających dawać im możność zarabiania na swe utrzymanie pracą rąk własnych.

Zajmując się przez lat 40 sprawami gminy izraelskiej, jako jej sekretarz, archiwista i nakoniec członek zarządu, Frankl umiał zjednać sobie zaufanie ogółu, który przyszedł do przekonania, że nowa myśl musi być w swych skutkach dobroczynną, skoro Frankl ją podniósł i tak gorliwie popiera. W rzeczy samej, rzadko można spotkać człowieka, obdarzonego duszą tak poetyczną, tak wylanego dla dobra bliźnich, przy tem tak mało troszczącego się o swój własny interes.

Frankl w młodości swej był czeskim poetą. Urodzony w roku 1810 w czeskiem mieście Chraście, uległ wpływowi narodowego czeskiego entuzyjazmu, który w owym czasie ogarnął młodych patryjotów czeskich i powołał na pole prac literackich takich mężów, jak Hanka, Kollar, Czelakowski, Szafarzyh, Jungmann, Palacki. Frankl, uniesiony prądem ogólnym oddał się poezyi, szczególniej dramatycznej. Utwory jego przechodziły w rękopismach z rąk do rąk, lecz nigdy, z powodu drażli wej treści, drukiem ogłoszone nie były. Ten patryjotyczny czeski zapał ożywiał wreszcie Frankla niedługo; w roku 1828 przeniósłszy się do Wiednia, Frankl oddał się naukom lekarskim, lecz chociaż otrzymał dyplom doktorski, praktyką się nie zajmował, przenosząc nad nią zajęcia literackie. W roku 1828 ukazała się w druku pierwsza jego praca poetyczna, ale już nie w czeskim, tylko w niemieckim języku, który stał się odtąd jedynym organem jego poetycznego natchnienia. Imię nowego poety stało sięgłośnem w literaturze niemieckiej, i panu Franklowi Słownik biograficzny cesarstwa austryjackiego bardzo obszerny artykuł poświęcił. Jako redaktor dziennika beletrystycznego „Oester-reicJmehe Morgenblaf, Frankl w roku 1840 samowolnie zmienił kierunek tego dziennika, nadając mu charakter polityczny, za co Rząd wzbronił mu zupełnie dalszego wydawnictwa. Wreszcie nie o pracach literackich Frankla zamierzyłem w niniejszym artykule rzecz prowadzić, lecz o tej jego działalności, która w ścisłym związku z celem mej podróży zostawała.

Kiedy myśl założenia instytutu dla ociemniałych już dojrzała, kiedy społeczność izraelska przeświadczyła się o konieczności tego zakładu dla wychowania młodych Żydów, Frankl rozesłał prośby o wsparcia pieniężne do gmin nie samej Austryi, lecz i całej Europy Zachodniej. W tem postąpieniu myślą przewodnią Frankla było przekonanie, że Żydzi, w jakiemkolwiek żyją kraju, składają jeden naród, mający też same cele i te same pobudki, że zatem wszystko, co się dzieje w życiu tego narodu, winno znaleźć echo we wszystkich miejscowościach kuli ziemskiej. Omylił się w swoich przypuszczeniach. Oświeceńsze społeczności żydowskie uważają swych członków za dzieci tego kraju, w którym się urodzili, i z którym są związani swoją teraźniejszością i przyszłością. Wielu żydów wypiera się nawet swego izraelskiego pochodzenia na tej zasadzie, że w wiekach dawnych do Zakonu Mojżeszowego należało wielu prozelitów z różnych narodów ówczesnego świata: Greków, Rzymian i innych pogan z Azyi i Europy. Dla tego właśnie powodu na odezwę Frankla z gmin zagranicznych odpowiedziała jedna tylko Dusseldorfska, obowiązując się do ubożuchnego datku corocznego na rzecz nowej instytucyi. Z tysiąca gmin austryjacko-węgierskich, przyjęło podobne zobowiązanie się gmin 20.

Frankl był w rozpaczy; wypadek niespodziewany wpłynął na całkowitą zmianę rzeczy. W r. 1869 bogaty izraelita, Fryderyk von Sehey, prezes akademii handlowej, otrzymał od cesarza za swe zasługi tytuł barona. D-r Frankl skorzystał z tej okoliczności i winszując nowemu baronowi dostąpionego zaszczytu, przełożył mu, że piękną byłoby rzeczą uczcić dzień tak radosny w jego rodzinie jakim czynem wspaniałym. Baron chętnie przystał na tę propozycyję, i ofiarował na korzyść przyszłego instytutu 10,000 guldenów (6 tysięcy rubli).

Czyn stał się głośnym i wywołał naśladowców, z których baron Anzelm Rotszyld ofiarował 15,000 guldenów. Cała suma zebrana na korzyść instytutu doszła w krótkim czasie do 160,000 guld.; prócz tego, wielu dobroczyńców obowiązało się płacić składkę roczną, która zapewniała także 5,160 guld. rocznego dochodu.

W taki sposób, fundusz na wybudowanie gmachu i utrzymanie zakładu był już zebrany: należało przystąpić do wykonania planów. Przed ostatecznym jednakże krokiem, D-r Frankl zamierzył zwiedzić celniejsze zakłady wychowawcze dla ociemniałych, istniejące w Szwajcaryi, w Skandynawii i w Niemczech. Z bogatym zbiorem planów, rad i własnych spostrzeżeń, wrócił do Wiednia i tu na wstępie spotkało go szczęście zupełnie niespodziewane.

Do najbogatszych bankierów pochodzenia izraelskiego w Wiedniu, należał baron Jonas Konigswarter, który w sprawie nowego zakładu nie brał dotąd najmniejszego udziału. Gdy Frankl wrócił z zagranicznej podróży, baron Konigswarter zaprosił go do siebie i spotkał słowami:

— no, kochany Doktorze, ileżeś zebrał pieniędzy na swój instytut?

— Sto sześćdziesiąt tysięcy guldenów, była odpowiedź.

— Cóż zamierzasz teraz czynić?

— Zacznę budować dom.

— A z jakich funduszów będziesz utrzymywał zakład?

— Z corocznych dobrowolnych ofiar osób prywatnych; mam już podpisy na przeszło 5,000 guldenów rocznie.

— Pięć tysięcy? to strasznie mało, rzekł baron; zrób pan z całej zebranej sumy kapitał żelazny i obracaj procenta na prowadzenie zakładu; dom ja sam zbuduję ze swoich własnych środków.

— Pan? panie baronie; pan byłbyś tak hojnym? ależ dotąd nie przyjmowałeś pan w sprawie naszej najmniejszego udziału.

— Tak, ja. Wyznam panu, żem nie wierzył, aby się panu udało w wieku tak zmateryjalizowanym zebrać tak znaczny kapitał; ale teraz widzę, że uczucie szlachetności nie zupełnie jeszcze zamarło w sercach ludzkich. Przyjm pan moją ofiarę, a kapitał zachowaj; łatwiej założyć instytucyję, niż ją utrzymywać i rozwijać.
Baron dotrzymał danego słowa; kupił na przedmieściu Dobling plac, wzniósł na nim gmach wspaniały i zaopatrzył go we wszystkie potrzeby na utrzymanie 50-ciu wychowańców i wychowanic. Budowa rozpoczęta latem 1871 r. ukończoną została na jesieni 1872 r., a chociaż baron Jonas Konigswarter nie widział końca budowy (umarł w Grudniu 1871), syn jego, jedyny spadkobierca jego ogromnego majątku, baron Maurycy Konigswarter, Jeneralny Konsul Jego Kr. Mości Króla Duńskiego, święcie wykonał wolę ojcowską i wydał na budowę 170,000 guldenów. (102,000 rubli), Przykład godny naśladowania!

Wszystko już było gotowe do otwarcia zakładu; ale Frankl w podróży swojej widział instytuty z rozlicznem urządzeniem wewnętrznem, z różnemi planami nauk i różnemi celami wychowania; jedne z nich były tylko przytułkami, w których ślepi obezna wali się jedynie z niektóremi łatwiejszemi robotami ręcznemi, uczyli się potrosze czytać i pisać i opuszczali zakład takiemiż żebrakami, jakimi byli przed wstąpieniem do niego; w innych starano się wykształcić ich na samoistnych rzemieślników, bez wypuszczania ich z pod opieki instytutu, nawet po wyjściu z zakładu; w innych znowu rzemiosła zajmowały miejsce drugorzędne, główny zaś nacisk kładziono na muzykę. Żeby pogodzić te różne zapatrywania się na wychowanie ślepych, D-r Frankl zamierzył zwołać kongres specyjalistów, na co wyjednał zgodzenie się ministra oświecenia publicznego i pozwolenie korzystania dla posiedzeń kongresu ze wspaniałego gmachu gimnazyjum akademickiego.

Dla wykonania swego zamiaru, D-r Frankl rozesłał zaproszenia do wszystkich instytutów ociemniałych, jakie tylko istnieją, w Europie, Afryce i Ameryce: powszechna wystawa Wiedeńska wiele do uskutecznienia planu się przyłożyła. Na dzień 3-ci Sierpnia 1873 r. zjechało się do Wiednia 83 Dyrektorów i nauczycieli, co wreszcie jest jeszcze bardzo nie wiele na 143 zakłady, istniejące dla wychowania ociemniałych, w świecie cywilizowanym. Z Francyi i Prus nie było nikogo!

Na posiedzeniu przedwstępnem, które miało miejsce w przeddzień otwarcia kongresu, wybrano Prezesa, Wice-prezesa i członków komitetu redakcyjnego. Wybór padł na też osoby, które się zajmowały zwołaniem i urządzeniem kongresu. Prezesem obrano jednozgodnie D-ra Frankla, Wice prezesem Matiasa Pablaska, dyrektora Wiedeńskiego instytutu ociemniałych. Uroczyste otwarcie kongresu przy licznie zgromadzonej publiczności, nastąpiło dnia 3 Sierpnia.

II. Ślepota i ślepi.

TreŚĆ: Przyczyny ślepoty. Liczba ślepych w państwach Europy Zachodniej. Projekt tablic statystycznych o liczbie głuchoniemych i ślepych w Cesarstwie Rossyjskiem.

Wspaniała, i piękna jest otaczająca nas natura; z mądrością niepojętą ukształcony jest tajemniczy świat ducha naszego. Zbadać pierwszą, odgadnąć drugi są to zadania, które Opatrzność pozostawiła duszy naszej, udzielając nam do tego celu i środki zewnętrzne czyli zmysły, i siły wewnętrzne czyli władze ducha. Człowiekiem normalnym nazywamy tego, u którego wszystkie te organa i władze zostają pomiędzy sobą we wzajemnym harmonijnym związku, u którego one zgodnie dążą do osiągnięcia głównego celu istnienia człowieka na ziemi, to jest do coraz większego jego udoskonalenia się. Tego, któremu brak jednego ze zmysłów, lub który pozbawiony jest jednej z władz ducha, to jest rozumu, uczucia lub woli, nazywamy kaleką, idyjotą lub w ogóle istotą anormalną. Ludzie anormalni rzadko bywają sami winni swego kalectwa lub nierozgarnięcia; ułomności te pochodzą zwykle od innych ludzi, i najczęściej od tych, którzy sercu kalek są najbliżsi. Głuchoniemotę, ślepotę lub jej poprzedniczkę, złośliwe zapalenie oczu, idyjotyzm dziedziczą najczęściej dzieci po rodzicach; nawet wypadki późniejsze, jak naprzykład choroby, sprowadzają zgubne skutki częstokroć jedynie przez brak przezorności lub przez niedbalstwo ojca i matki.

Jeżeli mówimy o dziedziczności kalectw lub o idyjotyzmie, to wyrażenie się to wcale nie znaczy, że i rodzice są tymże ułomnościom fizycznym lub umysłowym podlegli—chcemy przez to powiedzieć tylko, że w organizmie rodziców, a często (na nieszczęście, bardzo często) w ich przeszłości kryją się przyczyny tych kalectw, z któremi przychodzi na świat ich nieszczęśliwe potomstwo, Ze wszystkich tych ułomności, jedna stanowi największe nieszczęście dotkniętego nią, człowieka.

Głuchoniemi nie tak silnie czują swoje odosobnienie od Świata, idyjoci wcale nawet nie pojmują Swego nieszczęścia, ociemniali dokładnie znają swe położenie, i dla tego właśnie są od innych nieszczęśliwsi. Będąc obcymi względem wszystkiego, co ich otacza, nie biorą oni udziału w naszych ziemskich uciechach; zakryty jest przed nimi uśmiech matki; nie dla nich świeci nasze słońce, nie dla nich ścielą się łąki zielone lub wznoszą się góry niebotyczne. Nie bawi ich wzroku ani piękność kwiatów, ani ożywione obrazy rodzinnych lub narodowych uroczystości. Ślepy życie swe pędzi w odosobnieniu, wiecznie pogrążony w dumaniu, śród narzekań na swój los nieszczęśliwy, av nieustannej zależności od innych, częstokroć zmuszony słyszeć od swych nieokrzesanych rodziców gorzkie słowa wyrzutu, że jest ślepym.

Nędza materyjalna, która z rzadkiemi wyjątkami prawie zawsze otacza ślepego, zmusza go do szukania środków rozrywki lub zapomnienia o swej doli, a środków tych dostarcza mu samo tylko żebractwo, żebractwo—ten ostatni stopień poniżenia człowieka, ostatni, bo z niego niemasz już wyjścia. Co może, co powinno zrobić dla nich społeczeństwo, żeby nie dopuścić ich do tej przepaści z której nie ma już nadziei kiedykolwiek się wydostać? Nie przez ludzkość tylko, ale żeby obronić siebie od próżniaków i żebraków, szemrzących na Opatrzność, ma ono wlać otuchę w ich serce, obudzić ufność w lepszą przyszłość w życiu nadziemskiem; ma umysł ślepego wzbogacić wiadomościami, żeby myślom jego nadać kierunek poważny, ma go przyzwyczaić do pracy ciągłej i pożytecznej, któraby dawała mu możność zapracowania na swe utrzymanie i takim sposobem nadać mu prawo nazywania się pożytecznym lub przynajmniej nieszkodliwym członkiem powszechnej rodziny ludzkości. To zadanie społeczeństwa względem ociemniałych wypełniają urządzone dla ich wykształcenia zakłady wychowawcze.

Przyczyny sprowadzające ślepotę, mogą być rozdzielone na trzy kategoryje. Jedne z nich istnieją jeszcze przed przyjściem na świat dziecięcia, jeżeli rodzice dotknięci są zepsuciem krwi, bez względu na to, z jakich powodów zepsucie to nastąpiło; inne wywierają swe działanie w czasie samego procesu porodu, jeżeli matka podlega tym słabościom, które wydają jadowitą posokę, mogącą dotknąć oczu przychodzącego na świat niemowlęcia; przyczyny trzeciej kategoryi sprowadzają ślepotę już po urodzeniu sie dziecięcia, i do tych należą: nagłe przejście z ciemności do światła; choroby, jak naprzykład ospa, szkarlatyna, odra; dalej klimat, zarażenie złośliwem zapaleniem, nieumiejętne leczenie, dymne lub wilgotne pomieszkanie, nakoniec wypadki nieprzewidziane. Postaramy się bliżej wejrzeć w te przyczyny, nie wdając się wreszcie w zbyteczne szczegóły, które należą bardziej do hygijeny i medycyny, niż do pedagogiki.

Nader rzadko dziecię przychodzi na świat ze zrosłemi powiekami jakkolwiek i takie wypadki znane są medyko-chirurgom. Zwykle, w tych rodzinach, w których się takie przytrafiło nieszczęście, za jednem ślepo urodzonem dziecięciem idzie i drugie i trzecie, podległe temuż kalectwu. To powtarzanie się wypadków pochodzi bez wątpienia od wrażliwości matki, a jedyny środek zapobieżenia powtarzaniu się, polega na usunięciu takich dzieci z przed oczu matki. Wrażliwość wtedy jej słabnie i nowe potomstwo przychodzi już na świat z oczami zupełnie normalnemi. Dzieci rodziców dotkniętych w silnym stopniu zepsuciem krwi, zwykle rodzą się z zapaleniem oczu, które wymaga natychmiastowego i najstaranniejszego leczenia; brak pomocy lekarskiej może w krótkim czasie uczynić chorobę nieuleczalną a nawet sprowadzić zupełną ślepotę.

Przyczyny drugiej kategoryi są, o ile mi się zdaje, dobrze znane lekarzom i tak pospolite w krajach zachodnich, iż nawet wywołały w Saksonii w 1863 r. postanowienie ministra spraw wewnętrznych, ażeby w szkole akuszerek były szczegółowo wykładane sposoby obchodzenia się z dziećmi, które uległy zapaleniu oczu w chwili przychodzenia na świat. Postanowienie owo wraz z instrukcyją jest wydrukowane w sprawozdaniu Drezdeńskiego Instytutu ociemniałych za rok 1863.

Do trzeciej kategoryi należą przyczyny czysto zewnętrzne, z których ważne miejsce trzyma nagłe przejście z ciemności do światła. Wiadomo jest, że lekarze surowo nakazują, ażeby położnice zwłaszcza w pierwszych dniach choroby znajdowały się w zupełnie ciemnych pokojach, do których światło wpuszcza się stopniowo. Słaby, nerwowy organizm naszych pań potrzebuje tej ostrożności; wiejskie kobiety obchodzą się bez tego i nic to im nie szkodzi. Słaby wzrok dziecięcia trzymanego w ciemnym pokoju nie jest w stanie znieść nagłego blasku wówczas, gdy je wynoszą do światła, aby zaspokoić niewczesną ciekawość drogich kuzynek lub sąsiadek; stąd początek choroby dziecięcia które często staje się ofiarą cudzej lekkomyślności.

Z chorób żadna nie dostarcza nam tyle ofiar co ospa naturalna. Bo jakkolwiek zepsucie soków liczbą swych ofiar przechodzi wszystkie choroby razem wzięte, odnieść je wszakże należy do przyczyn urodzenie dziecka poprzedzających. Żółtaczka, odra i szkarlatyna dostarczają do instytutów daleko mniejszą ilość ofiar jak ospa.

Jedną z ważniejszych przyczyn sprowadzających zaburzenia w przyrządzie wzrokowym — jest klimat zbyt gorący lub przybiegunowy. Gorące, suche stepowe powietrze Egiptu jest o wiele szkodliwsze od najostrzejszego zimna. Wreszcie ani w Egipcie, ani na najodleglejszej północy nie upał ani zimno działają na oczy; delikatny, prawie niewidzialny kurz napędzany wiatrem z pustyń gorącej strefy i oślepiająca białość śniegu w północnych krainach sprowadzają cierpienia oczu, a następnie i zupełnie pozbawiają wzroku. Jeszcze mieszkańcy Laponii i Grenlandyi mają sposoby zabezpieczenia swych oczu od rażącej białości śniegu, lecz przeciwko kurzawie egipskiej nie ma żadnej obrony i dla tego słabe organizmy stają się jej ofiarą. Egipt słusznie nazwany został ojczyzną chorób ocznych; jeszcze słuszniej nazwać by go można gniazdem epidemii ocznej: egipskiego zapalenia. Do powiększenia jeszcze tej choroby w Egipcie przyczynia się także i prawo Koranu, które poczytuje za grzech swoim wyznawcom przeszkadzać zwierzętom wówczas, gdy się żywią lub gaszą swe pragnienie. Owady ze szczególną natarczywością obsiadają oczy cierpiące; karmią się ich ropą, skutkiem czego zapalenie się wzmaga i częstokroć staje się nieuleczonem.

Z drukowanego sprawozdania, rozdanego członkom kongressu przez p. Lewanchy, założyciela i dy rektora Instytutu ociemniałych w Kairze, oraz z ustnej tegoż opowieści o ich stanie w tem mieście dowiedzieliśmy się, że na 20 mieszkańców tego miasta przypada jeden ociemniały; na ogólną więc cyfrę mieszkańców (600,000) wypada 30,000 ociemniałych. To trudne do uwierzenia! lecz przypuśćmy nawet, że cyfra ta podana przez dyrektora (wybornego pedagoga i prawdziwie chrześcijańskiego filantropa) jest za wysoką, i że stosunek jest nie jak 1:20 ale jak 1:100, to i tak jeszcze wypadnie na stolicę Egiptu 6,000 ślepych; a iluż może być ich w całym kraju? Podróżnicy opowiadają o całych wsiach zamieszkałych przez samych tylko ociemniałych; fundusze na ich utrzymanie płyną od rządu lub też ze składek publicznych. Szpitale w Europie liczą wiele ofiar egipskiego zapalenia oczu; największa ich liczba znajduje się w nadmorskich południowych krajach, z których pochodzą żeglarze służący na okrętach kupców europejskich handlujących z Egiptem. I tak: w Dalmacyi 1 ślepy przypada na 1027 mieszkańców, gdy w innych prowincyjach monarchii Austryjackiej stosunek ten jest o wiele lepszy (jak 1:1300, do 1400 a nawet jak 1:2000). Opłakanym jest także stan mieszkańców północy; w Norwegii np. wypada 1 ociemniały na 734 mieszkańców. Tablicę porównawczą przedstawiamy niżej.

W naszym umiarkowanym klimacie nie kurz, ani śnieg działają szkodliwie na oczy, lecz dym w chatach włościańskich, a wilgoć i niechlujstwo w mieszkaniach biednej, szczególniej żydowskiej klasy mieszkańców naszych miast i miasteczek.

W Warszawie na 270 tys. mieszkańców, z których jest 200 tys. chrześcijan, a 70 tys. żydów, w przeciągu r. 1872 przychodziło po radę i leczyło się w samym instytucie oftalmicznym imienia Książąt Lubomirskich 3055 chorych; prócz tego są specyjalne oddziały chorób ocznych w uniwersyteckich klinikach; w szpitalu starozakonnych, oraz istnieje prywatna lecznica D-ra Dobrzańskiego, nie mówiąc już o bardzo licznym oddziale chorób ocznych w wojskowym szpitalu w Ujazdowie. Bez przesady można powiedzieć, że w Warszawie wypada na 90 mieszkańców 1 chory na oczy, lecz ilu jest w niej zupełnie ślepych, niewiadomo.

Wypytując się rodziców o przyczynę ślepoty ich dzieci, zdarzyło mi się często słyszeć ich skargi na lekarzy, których nietrafnemu leczeniu przypisują oni nieszczęśliwy bieg choroby ocznej. Skargi te prawie zawsze bezzasadne; nie rady lekarzy, ale niewypełnianie tych rad ze strony rodziców, ich nieostrożność, obojętność, nierozsądne oczekiwanie ulgi od natury lub czasu, na koniec szukanie rady u wiejskich bab sprawiają to, że choroba w początkach mało znacząca stopniowo się rozwija, staje się niebezpieczną a w końcu nieuleczoną.

Nakoniec musimy wspomnieć o nieroztropności rodziców w wyborze zabawek dla swoich dzieci. Bardzo niebezpiecznemi okazały się strzelby i pistolety z kapiszonami których cząstka dostawszy się w oko, jeżeli nie sprowadza ślepoty, to pozbawia jednego oka, lub o długą chorobę oczną przyprawia.

Za zbyteczne uważam mówić o innych zdarzeniach wy padkowych które właśnie dla tego że są wypadkowemi, pod żadną kategoryję podciągnięte być nie mogą.

Przedstawiając w tem miejscu tablicę porównawczą stosunku ociemniałych do widzących w różnych krajach Europy, żałujemy mocno, że dotąd nie mamy żadnych danych statystycznych co do ilości tych kalek w Cesarstwie Rosyjskiem i w Królestwie Polskiem. Niema wątpliwości, że wydziały statystyczne przy rządach gubernijalnych zwrócą z czasem swoją uwagę na ten przedmiot ciekawy pod wielu względami—tem bardziej że rzecz nie jest tak trudną, jakby się to na pierwszy rzut oka wydawać mogło. Przy tej sposobności można byłoby połączyć dwa cele: przy ociemniałych zebrać wiadomości i o głuchoniemych. Wzór do takich tablic został przedstawiony przezemnie do uznania Wyższej Władzy.

Stosunek liczby ślepych do widzących w krajach zachodniej Europy, w Kairze i w Stanach Zjednoczonych, jest 1

Przyjmując średnią cyfrę 8 ociemniałych na 10,000 mieszk. wypadnie w całej Europie na 275 milijonów mieszk. 220 tys. ociemniałych.

III.

Treść: Systemy wychowania ociemniałych i warunki ich bytu po opuszczeniu zakładu wychowawczego. System Petersburgski, Wiedeński i Pragski. System Drezdeński. Dar Ołsufijewa. System Edynburgski. Amerykańskie zakłady dla ociemniałych. System Warszawski. Ochrony dla dzieci ociemniałych.

Gdybyśmy się ograniczyli tylko do spisu przedmiotów będących celem rozbioru na kongresie, oraz przytoczyli treść mów wypowiedzianych przez jego członków, sprawozdanie nasze byłoby rzetelne, ale jednostronne, a jako takie bezużyteczne. Ażeby przedstawić rzecz jasno i dokładnie, uważam za konieczne przytoczyć zarazem opinije przeciwników, chociażby one nie były głośno wypowiedziane na posiedzeniach; stojąc zaś sam na czele podobnego zakładu, sądzę, iż wypowiedzenie własnego mojego poglądu na te przedmioty, zbytecznem nie będzie. Trzydziestoczteroletnie doświadczenie pedagogiczne nie tylko daje mi prawo, lecz nadto wkłada na mnie obowiązek wypowiedzenia swych uwag, mogących przynieść pewną korzyść nowym pracownikom, którzyby na tem samem polu działalność swą rozwijać chcieli.

W wykładzie przedmiotu będziemy się, o ile możności, trzymali tego porządku, w jakim prezes kongresu przedst awiał różne kwestyje wymagające objaśnienia i rozstrzygnięcia.

Dodajemy tylko, że prawie w żadnej z nich nie powiedziano ostatniego słowa: należy ono jeszcze do przyszłości.

Najważniejszą i rzeczywiście najistotniejszą możemy nazwać tę kwestyję, która dotyczy kierunku wychowania w instytutach ociemniałych i od niej też rozpoczynamy swoje sprawozdanie.

System wychowania ociemniałych w zamkniętych wychowawczo naukowych zakładach, powinien być zastosowany do tego celu, jaki każda instytucyja sobie zakłada. Ogólne zadanie musi być dla wszystkich jedno i toż samo: wymaga ono, ażeby ociemniałemu dane było wychowanie religijno—moralne, ażeby umysł jego był rozwinięty i ażeby w zakładzie podane mu były środki do późniejszego utrzymania życia godziwą pracą, bez uciekania się do miłosierdzia prywatnego lub publicznego. Spełnić to zadanie możemy albo całkowicie albo w części, temi lub innemi środkami i sposobami. Tak w celach jak i w środkach, poglądy dyrektorów różnią się pomiędzy sobą, nie są one zgodne i w oznaczeniu warunków bytu ociemniałych po opuszczeniu przez nich zakładu wychowawczego.

W tym ostatnim względzie szczególnie są fałszywe dwie ostateczności w poglądach. Jedni dyrektorowie utrzymują, że zadanie instytutu kończy się z chwilą uwolnienia ociemniałego z zakładu. Przebywszy daną liczbę lat pod kierunkiem władzy instytutowej, ociemniałych pozostawia się samemu sobie, tak jak pozostawieni są samym sobie wychowańcy innych zakładów naukowych! Taki pogląd podziela większość niemieckich instytutów, pogląd bardzo dogodny dla dyrektorów! Uczyć dziecko póki ono w zakładzie, karmić je, odziewać, potem dać krzyżyk na drogę—i w świat! A że ślepy, rzucony na ulicę, nie pójdzie po robotę do majstra, ani do kościoła żeby się pomodlić, ale na rozstajne drogi, ażeby widokiem swojej ślepoty, smutnym śpiewem i łzami wypraszać sobie kęs chleba u przechodniów, to ich wcale nie obchodzi; oni spełnili swoje zadanie jak spełnia je najemny kancelista przesiadując za biórkiem umówioną liczbę godzin.

Według zdania innych, lecz także fałszywego, nie można nigdy ociemniałego darzyć wolnością i konieczną jest rzeczą trzymać go w zakładzie w charakterze współmieszkańca do końca jego życia, zabezpieczając mu byt bez żadnego przyłożenia się z jego strony. Tego systemu trzymają się zakłady w Petersburgu, Pradze i Wiedniu. Lecz tym sposobem ociemniały zostając przez całe życie w zakładzie, nie przestaje być ciężarem dla Rządu lub społeczeństwa, które przewidując taki kierunek wychowania, powinniby się usunąć od daremnej pracy i wydatków, i w miejsce zakładów z szumnemi tytułami instytutów z dyrektorami, przełożonemi oraz zgromadzeniem nauczycieli i guwernantek, mogłyby się zadawalniać samemi ochronami, w którychby ociemniali wyuczyli się tylko prawideł Wiary i darli sobie pierze, przędli kądziel lub pletli słomianki, W takim razie możnaby utrzymywać w ochronach trzy razy większą liczbę ociemniałych, a wydatki nie byłyby większe od tych, jakich obecnie potrzebują zakłady wychowawcze dla liczby trzy razy mniejszej.

Jakież skutki tych dwuch skrajnych poglądów? Takie, że ociemniali zostawieni sami sobie, stają się takiemiż nędzarzami, jakimi byli przed wstąpieniem do zakładu. W roku 1871 w Gera, stolicy księstwa Reus-Schleitz miałem sposobność osobiście przekonać się o tem. Podczas święta strzeleckiego (Schutzen-Fest), widziałem przez długość całej ulicy, wiodącej na miejsce zabawy mnóstwo ociemniałych, którzy stojąc w blizkości siebie, z blachą na piersi, noszącą napis ubogi ociemniały, wypraszali sobie grą na katarynce datek u przechodniów. Byli to po większej części dawni wychowańcy zakładów dla ociemniałych i niektórzy z nich na moje pytania dawali mi nawet bardzo cyniczne odpowiedzi.

Jakie skutki drugiego systemu? Zapytajcie ociemniałych: czy są zadowoleni z tego, że im dają zupełną swobodę—zajmować się pracą lub próżnować, że im nie chłodno i nie głodno? Z zupełnem przekonaniem możemy powiedzieć, że z setki ociemniałych, doznających tym sposobem opieki, nie znajdzie się, szczególnie między mężczyznami, ani jednego, któryby szczerze był zadowolony z instytutu i jego władzy, któryby nie uskarżał się na swój los opłakany, i nie wzdychał do tej wolności, której go pozbawiono, pozbawiono go zaś jej dla tego tylko, że dla samego kalectwa swego jest on nieszczęśliwszym od innych śmiertelników.

Co ustawicznie powtarza się w Wiedniu, co zdarzyło się przed dwoma laty w Pradze w zakładach dla dorosłych ociemniałych? W przeciągu może pięciu lub sześciu lat z Wiedeńskiego instytutu uciekło 70 osób. Wyszedłszy w Niedzielę (jedyny dzień w którym pozwala im się wychodzić z przewodnikami do znajomych), już nie wrócili do swojej klatki i przenieśli najcięższą pracę i suchy kawałek chleba, ale na wolności, nad wszystkie dogodności życia zamkniętego. Niezadowolenie ociemniałych w Pragskim instytucie wyraziło się w bardziej dotkliwy sposób. Przypisując swemu dyrektorowi pozbawienie niektórych przyjemności, z jakich poprzednio korzystali, napadli na niego z nienacka (dyrektor był głuchy) i zbili go niemiłosiernie. Ukarano ich wypędzeniem z zakładu: winnego szczupaka wrzucili w wodę.

Nie dosyć na tem; i jeden i drugi system przynoszą moralną szkodę ociemniałym: próżniactwo—zły doradzca. Ociemniali na zupełnej wolności, lecz bez zajęcia, zwykle oddają się pijaństwu; w klauzurach zaś rozwijają się inne zwierzęce instynkta, które wywołały w niektórych zakładach konieczność jak najściślejszego oddzielenia dorosłych od małych.

Między temi dwoma skrajnemi systemami, prawda, jak wszędzie, leży w pośrodku. Będzie ona widoczną z następującego przedstawienia systemu wychowania i postępowania z dorosłymi ociemniałymi w trzech zakładach: Drezdeńskim, Edynburgskim i Warszawskim. Wszystkie one odpowiadają ustrojowi społeczeństwa i tym środkom, jakiemi rozporządzają. Główną wskazówką, jakiego systemu potrzeba się trzymać w danym zakładzie, powinny być te warunki, w jakich zamierzamy postawić ociemniałego w jego dalszem życiu; warunki zaś te zależą naprzód: od potrzeb społeczeństwa, wpośród którego będzie żył ociemniały, i po wtóre od jego osobistych zdolności i chęci. I dla tego wskazywać każdemu zakładowi jeden i ten sam sposób postępowania— byłoby rzeczą bardzo niestosowną. W miastach np. w których znajduje się dużo ogródków, kawiarni, bawaryj, gdzie szanowna publika lubi spędzać wieczorne godziny na przyjacielskich pogadankach śród gwaru, ociemniali bardzo łatwo zarabiają na swoje utrzymanie grając na różnych instrumentach muzycznych; lecz co będą oni robić w jakiemkolwiek niemieckiem lub skandy na wskiem miasteczku, w którem niema komu słuchać muzyki, i w którem sama konieczność pewnej opłaty za wejście, odbierałaby publice chęć uczęszczania do tych ogólno—kształcących zakładów. Forsowna nauka muzyki w instytutach podobnych miast, nie miałaby żadnego celu praktycznego. Z drugiej znowu strony uczyć wszystkich ociemniałych muzyki w równym stopniu, nie zważając nawet na brak słuchu muzykalnego i wrodzonych zdolności, byłoby wielkim błędem pedagogicznym, system wychowania powinien więc stosować się do tych dwuch głównych warunków, z których jeden można nazwać zewnętrznym, drugi wewnętrznym. Miano je na względzie w wymienionych przezemnie trzech zakładach, o których nieco obszerniej powiedzieć zamierzam.

Drezdeński instytut postawił sobie za zadanie dać ociemniałym prawie wyłącznie rzemieślnicze wykształcenie i to nawet w jednym kierunku: wszyscy wychowańcy opuszczają zakład powroźnikami. Przyjmują się oni do Instytutu z przygotowawczej ochronki, znajdującej się w Hubertusburgu, nie wcześniej jak po dojściu do lat dziesięciu wieku. Pozostając w instytucie przez lat 11, t. j. do pełnoletności, uczą się w nim niektórych nauk, zajmują się muzyką i śpiewem, czytają i piszą. Lecz i nauki i muzyka są na drugim planie: cały czas wolny od nauk szkolnych poświęcają dzieci mechanicznym zajęciom, prawie wyłącznie powroźnictwu: malcy obracają koło, starsi czyszczą przędzę, kręcą sznury i wyrabiają sieci rybackie. Zajmując się robotą od rana do wieczora, ociemniali przy wy kaja do ciągłej pracy; pracując zaś w jednym i tym samym kierunku, nabywają w swojem rzemiośle niezwykłej zręczności, i śmiało mogą rywalizować z widzącymi robotnikami.

Stół w instytucie mają nadzwyczaj skromny, do zbytków nie przyzwyczajają ociemniałych a skutkiem tego i po opuszczeniu zakładu umieją oni ograniczać swoje potrzeby. Bez względu na to, że zakład ten jest protestancki, wychowańcy poszczą pięć dni w tygodniu, i wtedy obiad ich składa się ze śledzia, wodzianki i dziewięciu kartofli. Dziewczęta zajmują się kobiecemi robotami i między innemi gatunkują włosy dla fryzyjerów.

Po dojściu do pełnoletniości, wypuszczają ich z zakładu, lecz opieka instytutu nad niemi nie ustaje. Dyrektor wyszukuje im mieszkania w miastach lub wsiach Saksonii, organizuje miejscową opiekę, powierzaną zwykle pastorowi, zaopatruje byłego wychowańca w warsztat, daje mu bezpłatnie materyjał na początkowe wyroby i pieniężny zasiłek na pierwsze potrzeby. Ociemniały osiadłszy w nowym swoim przytułku, najczęściej na wsi lub w mieście, gdzie mieszkają jego rodzice albo krewni, natychmiast bierze się do roboty i wyroby swoje albo zbywa na miejscu, albo przesyła do instytutu, który jest obowiązany wysyłać mu, nie czekając sprzedaży wyrobu, jedną połowę zarobku gotówką, drugą w materyjale po tej cenie, po jakiej sam go nabywa.

Przyzwyczajenie do pracy i do życia umiarkowanego, pozwala ociemniałemu nie tylko zaspakajać wszystkie swoje potrzeby, ale jeszcze składać grosz zbywający do kasy oszczędności. Kiedy ociemniały oszczędzi w ten sposób 200 lub 300 talarów, kupuje zwykle we wsi domek z ogródkiem, w czem instytut przychodzi mu z pomocą, dopłacając za niego reszt ującą sumę i zabezpieczając ją na nowo nabytej nieruchomości. Przez kilka lat ociemniały spłaca swój dług, i nakoniec staje się zupełnym właścicielem domu. Wtedy otacza się i własną rodziną nie inaczej wszakże, jak za zezwoleniem dyrektora instytutu; zaniedbanie tego przepisu pociąga za sobą utratę opieki zakładu, bez której ociemniali prawie istnieć by nie mogli.

Co się tyczy panien, to najprzód, niechętnie przyjmują je do instytutu, tak, że liczba dziewcząt zawsze jest trzy razy mniejsza od liczby chłopców; powtóre, daje się im zapomogę pieniężną, wyszukuje się zajęcia odpowiedniego ich zdolnościom i nigdy nie pozwala się im wstępować w związki małżeńskie; przeznaczeniem ich być całe życie westalkami. Wypuszczonym na wolność ociemniałym zabraniają zajmować się muzyką z wyjątkiem dni świątecznych; jeśliby dostrzeżono, że ociemniały w dzień powszedni zarabia na chleb grą na jakimkolwiek instrumencie, wtedy albo odbiera mu się instrument, albo też zostaje on wykreślony z listy osób doznających opieki instytutu.

Dyrektor poświęca corocznie trzy miesiące na odwiedzanie wszystkich byłych wychowańców instytutu, zbiera o nich wiadomości od mieszkańców, rozstrzyga spory, daje zapomogi, pokrzepia upadłych na duchu i wchodzi we wszystkie szczegóły domowego życia ociemniałych. Takich byłych wychowańców Drezdeńskiego instytutu liczą obecnie 250. Można z tego wnosić, jak wielka praca ciąży na dyrektorze, który prócz tego zarządza instytutem liczącym stu ociemniałych wychowańców. Z tego co się powiedziało widocznem jest, że dla spełnienia powyższego zadania instytutu, koniecznemi są: pewność zbytu wyrobów i środki materyjalne. Pod pierwszym względem przyszedł w pomoc Rząd, poleciwszy wszystkim władzom nabywać wyroby powroźnicze wyłącznie w instytucie; pod drugim pomógł ogół, złoży wszy znaczny kapitał, od którego procent obraca się na wsparcia dla ociemniałych wychodzących z zakładu. Kapitał ten wynosi obecnie do 100,000 talarów przynoszących 5000 tal. rocznego procentu.

Instytut utrzymuje się częścią z zasiłku, pobieranego z kasy Państwa, częścią zaś z procentów od kapitałów, zapisanych przez prywatnych dobroczyńców, między którymi pierwsze miejsce zajmuje Rossyjanin Ołsulijew. Nie wiadomo mi, ile ten magnat ofiarował na korzyść kalek własnej ojczyzny, wiem tylko, że na korzyść Drezdeńskich zakładów dobroczynnych zapisał 69 tys. talarów. Ponieważ imię jego związane jest z zakładami, które są przedmiotem niniejszego artykułu, nie uważam więc za zbyteczne słów kilka o nim powiedzieć.

Aleksy syn Adama, Ołsulijew, urodził się 20 Stycznia 1762 r. i będąc zapisany jeszcze w dzieciństwie do służby wojskowej, dosłużył się stopnia majora, i w 1792 r. przeznaczony został do rosyjskiego poselstwa wysłanego z Petersburga do Frankfurtu w imieniu Cesarzowej na dzień koronacyi ostatniego Cesarza Niemieckiego Franciszka II. Ta pierwsza wycieczka za granicę miała stanowczy wpływ na dalsze życie Ołsulijewa. Poznawszy tam pannę Kreker z Fulcly, przywiózł ją z sobą do Rosyi, zamierzając połączyć się z nią związkiem małżeńskim, co też następnie i uskutecznił. Ta okoliczność pogniewała go z krewnymi i oddaliła od Dworu. Znajdując życie w Petersburgu nieznośnem, porzucił ojczyznę na zawsze i osiadł na stałe mieszkanie w Dreźnie, kupiwszy sobie w okolicy wspaniałą willę nad Elbą między Dreznem i Pilnitz. Krewny jego żony, przyjęty przez Ołsulijewa na wychowanie, zastąpił mu własne dzieci, któremi go Bóg nie pobłogosławił. Po śmierci żony przeniósł się do miasta, gdzie kupił sobie dom, w którym umarł 25 Stycznia 1838 r. Testamentem, sporządzonym na 8 dni przed śmiercią, Ołsulijew zapisał kapitał 69 tys. talarów na korzyść czterech zakładów, dla każdego po 17,250 tal. a mianowicie: a) na korzyść zarządu opieki nad biednemi; b) na korzyść instytutu głuchoniemych; c) szpitala oftalmicznego, i d) na korzyść królewskiego instytutu ociemniałych i Hubertusburgskiej ochrony dla ślepych dzieci. Z procentów od tego kapitału utrzymuje się dotąd w Drezdeńskim instytucie 12-stu ociemniałych.

Edynburgski instytut w Szkocyi podobny jest do większej części amerykańskich zakładów dla ociemniałych. Dzieci pozostające w zakładzie odbierają wyższe wykształcenie naukowe i zajmują się muzyką—głównie zaś, tak jak w Dreźnie, stosownemi do ich kalectwa rzemiosłami. Ci z nich, którzy obznajmią się z rzemiosłem do tego stopnia, że mogą po wyjściu z instytutu pracować samodzielnie, prowadzą dalej swoje rzemiosło na wolności; pozostali, chcą czy nie chcą, obowiązani są pracować w fabrykach, spełniając tę część fabrycznej pracy, która jest dla nich przystępniejszą. Od tej powinności i kobiety nie są wyłączone. Ogólny przepis obowiązujący wszystkich mieszkańców Stanów Zjednoczonych, że w społeczeństwie nie powinni być cierpiani, ani włóczęgi, ani pasorzyty, ani żebracy, stosuje się w równym stopniu do ociemniałych jak i do widzących. Na tej zasadzie ociemniali dobrowolnie lub z musu obowiązani są pracować wszyscy bez wyjątku. Dura lex, sed lex —i społeczeństwo nigdyby nie dozwoliło, ażeby ludzie silni i zdrowi pędzili życie swoje w próżniactwie cudzym kosztem. Ślepota jest rzeczywiście nieszczęściem, lecz nie daje ona jeszcze ociemniałemu prawa do życia bezczynnego i jakby na karę społeczeństwa, które w tem nieszczęściu żadnej winy sobie nie przypisuje. Z własnego przekonania i na zasadzie doświadczenia mówię: że każdy ociemniały może i powinien pracować; popędy serca w filantropii stoją bez porównania niżej od wskazówek rozsądku. W Ameryce prawo o nauce przymusowej wyszło od surowych purytanów nie z tkliwości ich uczuć, a z tego bardzo zasadniczego wniosku, że w każdem ludzkiem społeczeństwie najszkodliwszymi jego członkami są próżniacy.

Każdy więc mieszkaniec powinien pracować; na społeczeństwie zaś ciąży obowiązek dać każdemu możność usposobienia się do pożytecznej działalności: stąd to obowiązkowa nauka i obowiązkowa praca.

Mówiąc o Ameryce, sądzę, że nie od rzeczy będzie przytoczyć treść mowy, jaką miał na kongresie przedstawiciel instytutu ociemniałych w Saint-Loms (w Ameryce) p. Willhartitz. Z jego słów dowiedzieliśmy się, że w środkowej i południowej Ameryce opieka nad ślepymi pozostawioną jest klasztorom i misyjonarzom, którzy dają tym kalekom przytułek, lecz zupełnie nie troszczą się o ich wykształcenie. W Peru założone są dla nich dwa oddziały przy szpitalach; wychowawczych zaś zakładów niema zupełnie. W Ekwadorze dla braku materyjalnych środków, dotąd na korzyść ociemniałych nic nie zrobiono; również nic nie obmyślono dla nich i na wyspie Kubie, gdzie w ogóle wychowanie narodowe stoi na bardzo nizkim stopniu.

W rzeczypospolitej Gwatimala, Wenezuela, Nikaragua, w Argentyńskiej i Kolumbijskiej daje się czuć konieczność założenia zakładów wychowawczych dla ociemniałych, lecz dotąd nic jeszcze nie zrobiono. W Brazylii wszystkiego jest jeden instytut dla 33 ociemniałych. W Meksyku liczba ślepych, szczególniej między Indyjanami jest bardzo znaczna; kurne chaty i niechlujstwo mieszkań wywierają zabójczy wpływ na wzrok dzieci w nich mieszkających. Kraj ten posiada trzy instytuty dla ociemniałych; jeden z nich utrzymuje się kosztem Skarbu. Jak w różnych państwach Europejskich znaleźli się dobroczyńcy, którzy postawili sobie za cel życia —przynosić ulgę nieszczęsnym kalekom, tak i Meksyk ma takiego filantropa w osobie Triguerasa, który wśród rewolucyj niszczących jego ojczyznę, zdołał założyć szkoły dla ociemniałych i dotąd zajmuje się losem tych kalek nader gorliwie.

W Kanadzie istnieją, dwa zakłady wychowawcze dla ślepych, W Stanach zjednoczonych Ameryki Północnej początek oświecenia publicznego odnosi się nie do epoki oswobodzenia Ameryki z pod władzy Anglików, a do tego oddalonego czasu, kiedy purytanie, osiedliwszy się w najodleglejszych Stanach na północy, wydali prawo, ażeby w ich nowej ojczyźnie nie było ani jednego dziecka, które by nie otrzymało początkowego przynajmniej wykształcenia. Jak z pod tego prawa nie są wyłączeni ani kulawi, ani garbaci, tak też nie są wyjęci ani głuchoniemi ani ociemniali. Nie we wszystkich Stanach są zakłady dla ociemniałych; niekiedy na kilka prowincyj przypada jeden instytut utrzymywany kosztem publicznym.

Takich instytutów dla ociemniałych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej jest 27. Wykształcenie ociemniałych dzieli się w nich na 5 kategoryj; do pierwszej należy początkowe nauczanie; do drugiej wykształcenie humanitarne, inaczej literackiem zwane; do trzeciej muzyka; do czwartej rzemiosła; do piątej gospodarstwo domowe. Nie we wszystkich instytutach uczą jednakowych rzemiosł; wybór onych stosuje się do potrzeb miejscowego przemysłu i łatwości zbytu wyrobów: Dziewczęta uczą się prać, prasować, maglować, szyć w ręku i na maszynie. Powinniśmy wierzyć słowom sprawozdawcy, lecz kazać ociemniałej prać, prasować, maglować, to już na przesadę zakrawa, chyba że pod słowami prać i maglować należy rozumieć obracanie korbą koła u maszyn; tak jak w Warszawskim instytucie ociemniali kręcą kołem u maszyny pospiesznej drukarskiej, ale nie można jeszcze z tego powodu powiedzieć, że ociemniali książki drukują.

W wykonaniu programu, zamieszczonego w tyt ule niniejszego rozdziału, podajemy tu choć pobieżnie opis systemu, jakiego się trzyma tak w wychowaniu ociemniałych, jak i w określeniu warunków dalszego ich bytu Instytut Warszawski. Do instytutu Warszawskiego mogą być przyjmowane dzieci w wieku od lat 8 do 15-tu, lecz zwykle wstępują w 10-ym roku życia i pozostają w zakładzie przez 8 lat. Cały ten peryjod czasu dzieli się na cztery oddziały; w każdym z nich ociemniały pozostaje przez 2 lata.

Pierwszy oddział jest przeznaczony na wykształcenie początkowe czyli elementarne; dzieci uczą się w nim czytać, pisać, rachować, artykułów wiary, jeografii i początków grammatyki, pod którą rozumiemy nie systematyczny wykład prawideł języka, a jedynie przebudzenie i rozwój władz umysłowych za pomocą tak zwanej poglądowej, czyli odnośnie do ociemniałych namacalnej metody uczenia. Muzyką na dwuch instrumentach oraz śpiewem zajmują się dzieci od pierwszej chwili wstąpienia do zakładu i nie zaniedbują tych sztuk aż do opuszczenia instytutu. Tylko po pięcioletniej próbie, ci z nich, którzy bez względu na swoje starania nie okazują do muzyki żadnej zdolności, zajmują się wyłącznie rzemiosłami; ale i wtedy nie porzucają zupełnie muzyki, lecz ograniczają się tylko do tych instrumentów, które nie wymagając szczególnych zdolności, są jednak niezbędnie potrzebne do uzupełnienia orkiestry. Z robót ręcznych ociemniali pierwszego oddziału zajmują się tylko robotą pończoszki, i godnem jest uwagi, że nawet najmniej rozwinięci, robią w tem zajęciu bardzo znaczne i szybkie postępy.

W drugim oddziale, do przedmiotów poprzedniego oddziału przybywają wiadomości z zoologii i historyja powszechna, Z rzemiosł, dzieci zajmują się pleceniem koszyków i słomianek oraz wyplataniem krzeseł; ze sztuk-muzyką i śpiewem. Zajęcia dziewczynek są też same, tylko miejsce rzemiosł zajmują kobiece robótki na drutach. Wyrabiają one wełniane kaftaniki, kamasze, szaliki, chusteczki i. t. p. przedmioty.

W trzecim oddziale z nauk przyrodzonych wykłada się botanika, mineralogija, wiadomości z fizyki a mianowicie: ogólne własności ciał, meteorologija i teoryja dźwięków; prócz tego teoryja wymowy i poezyi, historyja literatury powszechnej; do poprzednich rzemiosł przybywa szczotkarstwo, którem zajmują się chłopcy i dziewczęta zarówno, lecz bez użycia smoły. Muzyki, uczą się nie tylko praktycznie lecz i teoretycznie; teoryja harmonii wykłada się jak najobszerniej. Ociemniali prócz dwuch obowiązkowych instrumentów, skrzypców i fortepijanu, uczą się grać na klarnecie, flecie, wiolonczeli, na kontrabasie i fagocie; każdy stosownie do swego życzenia i zdolności. Nauka śpiewu jak w oddziale poprzedzającym.

W czwartym nakoniec przestają uczęszczać na lekcyje przedmiotów umysłowych, a cały czas wolny poświęcają rzemiosłom i muzyce. Każdy wychowaniec dochodzi w rzemiosłach do możliwego stopnia doskonałości i samodzielności. Zdolniejsi są w stanie sami komponować; dzieła muzyczne ociemniałych: Głowackiego, Gorączkowskiego i Skorupskiego są znane tutejszej publiczności. Uczniowie i uczennice tego oddziału przygotowują swych młodszych kolegów do lekcyj zadawanych przez nauczycieli. Wszystkich lekcyj muzyki i śpiewu w instytucie jest w ogóle 172 godziny na tydzień, t. j. na 33 wychowańców wypada tygodniowo po 5 godzin na każdego.

Po ukończeniu całkowitego kursu, ociemniali przeprowadzają się do Współmieszkania założonego przez Dyrektora instytutu w roku 1869, w gmachu poAugustyjańskim, którego część decyzyją b. Komitetu Urządzającego oddaną została do rozporządzenia Okręgu Naukowego, mianowicie dla pomieszczenia w nim ociemniałych i głuchoniemych byłych wychowańców zakładu.

We Współmieszkaniu składającem się z 14 celek i dwuch dużych sal, mieszkają, ociemniali po dwuch w każdej celce. W salach urządzono dla nich dwa warsztaty: słomiankarski i powroźniczy; prócz tego dano im fortepijan. Innemi instrumentami obdarza każdego wychodzącego z zakładu wychowańca, sam instytut. We Współmieszkaniu ociemniali tym sposobem korzystają z bezpłatnego lokalu i opału—na zaspokojenie reszty swoich potrzeb obowiązani są pracować sami. W dzień zajmują się rzemiosłem, wieczorami grywają w różnych zakładach publicznych małemi orkiestrami lub w prywatnych domach w charakterze muzyków do tańca. Bez względu na to, że w obecnej chwili 35 ociemniałych mężczyzn mieszka we Współmieszkaniu lub najętych lokalach w mieście, wszyscy mają zupełnie dostateczne utrzymanie, a niektórzy z nich złożyli sobie małe kapitały jedynie oszczędzając część swego dziennego zarobku. W kasowej skrzyni Instytutu znajduje się obecnie około 2000 rubli będących własnością ociemniałych. Przy opuszczeniu zakładu, wszyscy bez wyjątku wychodzą z większym lub mniejszym zapasem pieniężnym na pierwsze zagospodarowanie; pieniądze te oszczędzają z wynagrodzeń, jakie pobierają grywając w domach prywatnych w charakterze grajków, albo z piątej części czystego zysku za wykonane przez nich w warsztatach instytutowych wyroby.

We współmieszkaniu korzystają z zupełnej wolności; gospodarz widzący, wybierany przez dyrektora z nauczycieli instytutu, obowiązany jest czytać im pożyteczne książki godzinę codziennie; pośredniczyć przy kupnie potrzebnych im rzeczy, jak również przestrzegać porządku w mieszkaniach oraz wszelkiej przyzwoitości. Materyjał na wyroby odstępuje im instytut po cenie kosztu; wyroby bez względu na ilość, instytut kupuje po tej cenie, po jakiej sam je sprzedaje. Dotąd obstalunki są tak znaczne, że ociemniali nie są nawet w stanie im podołać. Wyroby ociemniałych Warszawskiego instytutu wystawione na wiedeńskiej Wystawie, zasłużyły na ogólną pochwałę specyjalistów i dyrektorów innych podobnych zakładów w Europie. We współmieszkaniu mieszczą się tylko ociemniali bezżenni; żonaci mieszkają w mieście.

Ażeby przychodzić w pomoc tym z ociemniałych, którzy pomimo swej pracy nie są w stanie zaspokoić potrzeb wymagających znaczniejszych wydatków—np. kupna nowego instrumentu, jak również dotkniętym chorobą lub mającym dzieci, utworzono z inicyjatywy Dyrektora instytutu kapitał żelazny, złożony początkowo z sumy zebranej z dwuch koncertów danych przez ociemniałych w roku 1869 i 1870; z dobrowolnych ofiar prywatnych ofiarodawców, jak również ze składek samych ociemniałych. Każdy z nich obowiązany jest składać do kasy po groszu codziennie ze swego dziennego zarobku. Tym sposobem złożył się kapitał wynoszący obecnie 1060 rubli, który corocznie będzie się zwiększał o 100 rs. ze składek samych ociemniałych. Procentami od tego kapitału rozporządza komitet gospodarczy Instytutu, do którego wzywa się, w interesach tyczących się wsparć z kapitału żelaznego, siedmiu ociemniałych (pięciu mężczyzn i dwie panny) wybranych przez nich samych. Komitet z samych ociemniałych mężczyzn, tworzy tak zwany sąd braterski, godzący nieporozumienia mogące zachodzić między współkolegami. Nakoniec w d. 1 Lipca b. r. utworzoną dla nich została kasa pożyczkowaz funduszem wynoszącym w dniu założeniu r. sr. 75. Kasą rozporządza sąd braterski.

Oto główne podstawy systemu Warszawskiego. Cel jego zupełnie osiągnięty: niewidomi otrzymują w Instytucie stosowne moralne, umysłowe, estetyczne i rzemieślnicze wykształcenie, a po opuszczeniu instytutu godziwą pracą zarabiają na swoje utrzymanie, mając przy tem zabezpieczony przytułek na całe życie bez najmniejszego obciążania Rządu lub społeczeństwa. Lecz porządek zaprowadzony między dorosłymi ociemniałymi dotąd związany jest więcej z osobistością dyrektora niż z Instytutem, może się więc naruszyć przez wypadek jego śmierci lub opuszczenia służby. Ażeby utrwalić istnienie Współmieszkania, Zarządzający Instytutem zrobił przedstawienie do Jw. Kuratora Okr. Nauk. War. o wyjednanie uznania Współmieszkania za część nierozdzielną samego Instytutu i konieczne tegoż dopełnienie. Rzeczywiście rzeczą niezbędną jest: albo zupełnie nie troszczyć się o ślepych w kraju, albo też rozciągać opiekę nad nimi przez całe ich życie. Dać ociemniałemu wykształcenie i rzucić go potem na pastwę losu, jest bez porównania gorzej, aniżeli zupełnie oczu mu na los jego nie otwierać. Z wykształcenia bowiem skorzysta on tylko dla tego, ażeby bardziej patetycznym językiem wypraszać jałmużnę, o którą nie jeden z nich błagałby swym jękiem i piskiem, gdyby nie był wychowańcem Instytutu.

Co się tyczy panien, to warunki ich bytu różnią się cokolwiek od tych, w jakich żyją ociemniali mężczyźni. One nie mogą być grajkami; przynajmniej nie wypada w ich wychowaniu mieć tego celu na względzie; one mogą zarabiać na utrzymanie jedynie pracą rąk swoich; lecz aby uchronić je od nędzy (gdyż zarobek nie jest w stanie zaspokoić wszystkich ich potrzeb) koniecznem jest umieszczać je w prywatnych rodzinach i dopłacać za ich utrzymanie z procentów od kapitału żelaznego. Z tego następuje wniosek, że udział w powiększeniu tego kapitału jest obywatelską, nie chcę powiedzieć powinnością, ograniczę się na wyrazie cnotą, jeżeli te wyrazy uważać kto zechce za różnoznaczne.

Wyłożony przez nas system wychowania potrzebuje uzupełnienia co do wieku, wjakim można przyjmować ociemniałe dzieci do zakładów wychowawczych. Zwykle wszędzie przyjmują się w wieku od 8 do 15 lat. Przyczyna nierozwinięcia, z jaką przybywają dzieci do Instytutu, leży w zaniedbaniu, jakiego doznają w domu swoich rodziców, jeżeli ojciec i matka należą do ubogiej klasy mieszkańców. Takie dzieci przybywają z wszelkiemi ziemi nałogami, od których w domach ludzi porządnych nawet pieski pokojowe są oduczone. Nierozwinięcie wielu z nich dochodzi prawie do stopnia idyjotyzmu, i potrzeba wiele czasu i pracy, ażeby doprowadzić je do zrozumienia zdań nawet najprostszych. Cały zasób ich słownika ogranicza się do jakiej setki nazwisk powszechnie znanych przedmiotów; ich przymiotów i czynności. Zupełnie w takim stopniu są rozwinięci i fizycznie. Siedząc przez całe poprzednie swe życie pod piecem i kołysząc młodsze rodzeństwo w kolebkach, nie umieją nawet chodzić, kolana ich zgięte, chód niepewny, głowa zawsze ku ziemi pochylona. Ospałość jest ich główną cechą: śpi on na lekcyi, śpi w nocy; życie jego jest półsenne; umysł jego dotknięty takąż jak i wzrok ślepotą, wola jego posłuszną jest tylko pobudkom głodu i pragnienia, odmawia zaś posłuszeństwa w innych sprawach życia. Po długich ćwiczeniach gimnastycznych, po usilnych staraniach o rozbudzenie jego rozumu, i w skutek wpajania konieczności poddania swej woli jeśli nie własnemu rozsądkowi, to przynajmniej radom starszych, ociemniały stopniowo się wyprostowuje, muskuły jego zaczynają działać swobodniej, umysł dojrzewa i dusza przebudza się ze snu głębokiego. Takie dzieci potrzeba o ile można najwcześniej zabierać z pod dachu i opieki ludzi, dla których ociemniały jest tylko przedmiotem albo czczego ubolewania albo pogardy, a prawie za wsze powodem do skargi na swoją dolę nieszczęśliwą.

Koniecznem jest zakładanie ochron, do których przyjmowano by dzieci pięcioletnie, a odkądby one już w 10-ym roku życia mogły wstępować do instytutu. Takich ochron w Europie znam tylko dwie: wzorową w Saksonii, w Hubertusburgu, i bardzo nieodpowiednią w Kopenhadze, gdzie dzieci ociemniałe są pomieszczone w zakładzie dla dorosłych kobiet ociemniałych. Życzyć by należało, ażeby ochrony, podobne do Hubertusburgskiej pozakładane były i w innych krajach Europy. Wreszcie, czy mało czego jeszcze życzyć by należało?

IV.

Treść. W jakim zakresie powinny się udzielać ociemniałym nauki i muzyka? Jakiem pismem drukować książki dla ociemniałych? Jakiego systemu trzymać się należy w nauce pisania? System nut muzycznych dla ociemniałych.

Wszystkie inne pytania roztrząsane na kongresie lub w jego sekcyjach, mogą być rozdzielone odpowiednio do swego znaczenia na dwie kategoryje i przedstawiają się w tem sprawozdaniu w dwuch oddzielnych ustępach. Pierwsze pytanie dotyczy zakresu w wykładzie nauk i muzyki ociemniałym. Głównym sprawozdawcą i mówcą w tym przedmiocie był p. Pablasek, dyrektor Wiedeńskiego instytutu ociemniałych. Ponieważ w tej rzeczy wypowiedziane były przez dyrektora różne poglądy bez ich krytycznej oceny, między innemi i te, jakie były przedstawione w mojem pierwszem sprawozdaniu, wydrukowanem w Pamiętniku naszym z roku 1870, pozwolę więc sobie wypowiedzieć i własne zdanie w tej kwestyi. Od dziesięciu lat obcując ciągle z ociemniałymi różnego wieku, słysząc zdania i wymagania osób mających z nimi jakiekolwiek stosunki, dawno już przyszedłem do tego przekonania, że im więcej ociemniały jest umysłowo rozwinięty, im szerszy jest zakres jego wiadomości, tem jest on szlachetniejszy i w uczuciach swoich i w swojem postępowaniu. Prawda, że bogactwo umysłowe—jeśli bogactwem nazwać można zapas jego różnorodnych wiadomości, prowadzi go częstokroć do zarozumiałości, że mu się zdaje, iż jest rzeczywiście wyższym od wielu śmiertelników, lecz ta pycha broni go częstokroć od moralnego upadku, któremu podlega w innych krajach wielu nieukształconych ociemniałych, prosząc o poniżającą jałmużnę lub oddając się pijaństwu i rozpuście. Wypada koniecznie zająć ociemniałego tak jak i widzącego poważnemi rzeczami, ażeby odsunąć jego myśli od rzeczy działających tylko na zmysły, lub pobudzających do czynności jego zwierzęcy organizm; ślepy w towarzystwie powinien być nie tylko najętym grajkiem, ale jeszcze i człowiekiem towarzyskim; powinien zniewolić ludzi do zapomnienia o jego kalectwie, które wreszcie, aby nie sprawiało przykrego wrażenia, łatwo jest nawet ukryć pod okularami. Znam takich wykształconych ociemniałych, byłych wychowańców i wychowanice Warszawskiego instytutu, i znajduję prawdziwą przyjemność w ich towarzystwie.

Dla wyżej przytoczonych powodów, powinno się dawać ociemniałemu jak najwszechstronniejsze wykształcenie; jest ono koniecznem dla jego uszlachetnienia a nawet dla jego szczęścia. W Warszawskim instytucie udziela się im teoryja poezyi i wymowy, historyja literatury powszechnej, prawidła rymotwórstwa i ociemniali układają wiersze; obdarzeni zaś wyższym darem poetyckim nawet bardzo udatne poezyje piszą. Cel praktyczny takiego wychowania wyżej wskazany został; a poezyja rozwesela jego duszę, daje umysłowi zajęcie nawet przy robocie słomianek; w każdym zaś razie szkody nie przynosi nikomu.

Co się tyczy muzykalnego rozwinięcia, to nie zważając na to, iż zdanie moje nie zgadza się ze zdaniem reszty dyrektorów, ostro stoję przy swojem i mam do tego pewne podstawy. W bardzo wielu zakładach muzyki nie uczą zupełnie, uważając ją za przedmiot odrywający od zajęć chlebodajnych, t. j. od rzemiosł. W innych zakładach ograniczają się tylko do muzyki organowej i śpiewu chórowego, głównie do pieśni treści religijnej lub psalmów: to ma miejsce prawie we wszystkich protestanckich zakładach, i chociaż muzyka w drukowanych programach zajmuje bardzo pokaźne miejsce, w rzeczywistości stoi tak nizko, że możnaby nawet zupełnie o niej zamilczeć. Miałem sposobność osobiście przekonać się o tem. Naprzykład w Manilli pod Sztokholmem, na 60 wychowańców i wychowanic, wszystkiego są dwa fortepijany; ileż minut na tydzień każdy ociemniały może korzystać z tego instrumentu? Wcale nie lepiej dzieje się i w północno-niemieckich zakładach. Widocznie, estetyczne wykształcenie nie wchodzi do programu pedagogiki dla ociemniałych. Wielka szkoda, gdyż przez to traci się jeden z najważniejszych środków, mogących uszlachetnić serce kaleki, przyjemnie zająć go w chwilach troski lub smutku, a nawet pogodzić go z jego smutnym losem.

W innych zakładach np. w Wiedniu uczą muzyki tylko zdolniejsze dzieci, a przytem grupami na różnych instrumentach, mając na względzie kształcenie orkiestry. Dziewczynki uczą się grać na arfie, gitarze i cytrze. Nad tym systemem robimy następujące uwagi: jakim sposobem można się przekonać, czy ociemniały jest zdolny do muzyki lub nie, kiedy nie tylko w pierwszych miesiącach, ale niekiedy nawet w pierwszych latach dusza jego śpi jeszcze, a muzyka przecież nie posiada czarodziejskiej siły, żeby dać uczuć estetyczną piękność dziecku, którego myśl nie wybiegła nigdy po za obręb funkcyj życiowych?

Uczyć ociemniałych na różnych instrumentach potrzebnych w orkiestrze, znaczy stawiać ich we wzajemnej zależności, i zabijać wszelką samodzielność. Liczne orkiestry mogą istnieć tylko w bogatych i ludnych miastach, i powinny zwabiać publiczność nie tylko wykonaniem, ale i ciągłemi nowościami, które nie tak łatwo przychodzą ociemniałym, potrzebującym bezwarunkowo pomocy widzących instruktorów. W Wiedniu rzeczywiście utworzyła sią piękna orkiestra złożona z ociemniałych byłych wychowańców instytutu; lecz czy długo istniała?—dwa czy trzy lata .Ociemniali artyści rozpili się wszyscy i policyja rozegnała ich na cztery wiatry, odsyłając każdego do miejsca urodzenia.

Co się tyczy panien, to uczyć je grać na przenośnych instrumentach, znaczy prowadzić je do nieuchronnej demoralizacyi. Biedna dziewczyna prędko nauczy się żyć nie z pracy rąk swoich, a z muzyki i śpiewu. Dla kogo i gdzie będzie grać ona i śpiewać? w ogródkach, kawiarniach i bawaryjach albo pod oknami domów prywatnych, zawsze w towarzystwie widzących przewodników. W domach familijnych lepiej grają od niej; i tam nikt nie potrzebuje ani ociemniałej, ani jej muzyki. Przy grze na arfie lub na gitarze, arfiarki zwykle śpiewają; jakiż repertuar wyniosła ociemniała pod tym względem z instytutu?—psalmy i modlitwy! Ale przecież nie dla nich zbiera się publiczność w miejsca wesołości. Koniecznem więc będzie wprowadzić rozmaitość do repertuaru, aby zadowolnić gust publiczności: wszakże nie dla śpiewaczek, a dla tej szanownej bo marnotrawnej masy istnieją ogródki i kawiarnie. A gust publiki częstokroć graniczy z cynizmem i artystka-śpiewaczka mimowoli zrzuci z serca nieskażoną obsłonę i zarazi je jadem kankana. Nie, i rządy i ludy nie mogą utrzymywać wychowawczych zakładów w tym celu, ażeby wyrwać ociemniałą z nędzy materyjalnej i popchnąć ją na drogę nędzy moralnej, tem więcej występnej, że z nią jest złączone i publiczne zgorszenie, a biada temu, przez kogo zgorszenie na świat przychodzi! Z tego powodu protestuję jak najmocniej przeciwko wiedeńskiemu systemowi: w nim leży zaród niemoralnego życia panien ociemniałych.

Nie pochwalając systemów, jakich się trzymają zagraniczne instytuty, czuję konieczność wypowiedzenia, jaki system uważamy za właściwszy, czyli mówiąc inaczej: jakiego systemu trzyma się instytut Warszawski?

Wszystkich chłopców, od pierwszego dnia wstąpienia ich do instytutu uczymy na dwuch instrumentach: na fortepijanie i na skrzypcach; —dziewczynki tylko na fortepijanie. Ta początkowa nauka ma bardzo wielki wpływ na rozbudzenie władz umysłowych ociemniałego; o rozwinięciu estetycznego uczucia jeszcze nie myślimy w początku. Przy nauce malec obznajmia się ze znaczeniem nut, i z odpowiedniemu im dźwiękami na instrumencie. Powinien on już myśleć i kombinować, następnie dźwiękami głosu naśladuje tony muzyczne—i oto początek śpiewu. Słuch jego odróżnia już ton czysty od fałszywego—przebudzenie zmysłu estetycznego! Bo i cóż to jest zmysł estetyczny? Jest to władza pojmowania duchem harmonii istniejącej w naturze zewnętrznej i w świecie wewnętrznym. Tej władzy, którą rozwijamy za pomocą wzroku i słuchu, ociemniały nabywa za pośrednictwem słuchu i dotykania, które jest także jakby wzrokiem, tylko na niedaleką przestrzeń.

Wszystkie dzieci uczą się muzyki w przeciągu pięciu lat, i tylko wówczas jesteśmy w możności powiedzieć stanowczo, że ten jest zdolny do muzyki, a tamten do czego innego ma być użytym. Rozwinięcie umysłowe nie może tu wcale służyć za miarę: źródło muzykalnego zmysłu jest w sercu, a nie w głowie. Iluż to mamy na świecie wirtuozów bardzo nizko umysłowo wykształconych!

Po pięcioletniej próbie robi się wybór: zdolniejsi zajmują się muzyką aż do ostatniej chwili pobytu swego w instytucie; niezdolnych zajmujemy rzemiosłami. Nie idzie za tem wszakże, ażeby zdolnym do muzyki pozwalało się lekceważyć rzemiosła; uwalniamy ich od takich jedynie robót, które wpływając na zgrubienie palców, przytępiają w nich delikatność dotknięcia. Poprzestajemy na wyplataniu krzeseł i szczotkarstwie. Teoryja muzyki i harmonii wykłada się w najszerszym zakresie; ociemniali mogą być najlepszymi nauczycielami ociemniałych; i tem właśnie system Warszawski różni się od tych, jakich trzymają się zakłady zagraniczne. Doświadczenie położyło na nim swą pieczęć.

Przechodzimy do drugiego przedmiotu, a mianowicie do rozważenia pytania co do pisma, jakiego mają używać ociemniali, oraz jakiemi głoskami książki mają być dla nich drukowane. Bardzo wiele już o tem rozprawiano, lecz dotąd nikt nie przyszedł do wniosków, któreby wszystkich zadowolnić mogły. Zachodzi przedewszystkiem konieczność określenia pożytków wynikających dla ociemniałych z umiejętności czytania i pisania. Książki dla ociemniałych potrzebne są właściwie póty tylko, póki oni zostają w zakładzie wychowawczym; po ukończeniu nauk, jedno tylko Pismo Ś. pozostanie dla pobożniej szych główną pocieszycielką w troskach świata tego; do innych, można śmiało powiedzieć ociemniały nie zajrzy nigdy. W instytucie winien on nabyć umiejętności czytania, do czego służą elementarze i toż Pismo święte; następnie powinien mieć podręczniki do nauki rachunków, gramatyki, historyi, jeografii, nauk przyrodzonych, oraz wybór poezyj do uczenia się ich na pamięć, na koniec książkę do nabożeństwa. Otóż i cała literatura ociemniałych. Marzyć o stworzeniu dla nich oddzielnego piśmiennictwa w różnych gałęziach wiedzy ludzkiej jest mrzonką, żadnego pożytku nie przynoszącą.

Ociemniały, życzący wzbogacać swój umysł pożytecznemi wiadomościami, może cel swój osiągnąć przez słuchanie czytających, a o chętnych do czytania dla nich wcale nie trudno. Nierównie przydatniejszą jest dla nich umiejętność pisania. Potrzebuje jej ociemniały czy to dla prowadzenia rachunków lub notatek dla siebie, korespondowania z kolegami lub z osobami widzącemi. Dwa tu są cele odrębne i dwa też do ich osiągnięcia winny prowadzić sposoby; jeden ma być przystępnym dla odczytania go przez ociemniałego, drugi łatwym do odcyfrowania przez widzących. Główny błąd wszystkich wynalazców nowego pisma dla ociemniałych polega na tem, że żaden z nich nie rozróżniał właśnie tych dwuch celów, uczyli więc i uczą pisma kropkowego, haczykowego, kółkowego zapominając o tem, że jeżeli dla ociemniałych jest rzeczą obojętną jakiem pismem pisać go wyuczą, to dla widzących, z którymi ociemniały w ciągłych zostaje stosunkach, jest rzeczą trudną, prawie nad siły, uczyć się znaczenia kilkudziesięciu kombinacyj kropkowych jedynie w tym celu, żeby przeczytać co do nich kiedy ociemniały napisze. Będzie wolał zapewne wyrzec się korespondencyi niż trudzić umysł nad odgadnięciem tych istnych hieroglifów egipskich. Nie widzący więc do ociemniałych, lecz ci ostatni do widzących zastosować się winni. A stąd wniosek naturalny, że pismo ociemniałych nie może być różnem od tego, jakie jest powszechnie w kraju używane. Tej zasadzie hołdując Instytut Warszawski, używa pisma łacińskiego, i to prawie wyłącznie większego; bo jakkolwiek dzieci i z małym alfabetem są obeznane, jest to raczej dla rozeznania drukowanych dla nich nut muzycznych, niż dla zwykłego czytania.

Mówią, że pewne systemy zabierają mniej przestrzeni, i wydrukowane takim alfabetem książki, potrzebują mniej papieru a w skutek tego są tańsze. Lecz ta różnica najprzód jest bardzo nieznaczna; po wtóre, wyrazy drukowane takiem pismem, tak są zbite, że jeśli dzieci swemi delikatnemi palcami mogą je rozróżniać, za to dla ludzi w wieku podeszłym jest ono zupełnie niedostępne. W Petersburgskim instytucie książki drukują się zwykle grażdanką i bardzo pięknie, — szkoda tylko, że to pismo jest zbyt drobne i ścisłe.

Przedstawiamy tu opis niektórych alfabetów, jakiemi drukują się obecnie książki dla ociemniałych z objaśnieniem, w jakim zakładzie używa się ten lub ów system. Co się tyczy łacińskiego alfabetu, ten w książkach używa się dwojaki: duży i mały. Po większej części jednak książki drukują się tylko dużym alfabetem, niekiedy punktowanym, dla większej wyrazistości liter przy dotykaniu. Wszystkich książek wydrukowanych dotąd w różnych językach: łacińskim, niemieckim, holenderskim, duńskim, szwedzkim, francuzkim, angielskim, włoskim, hiszpańskim i polskim, jest około 160. Składają się one z oddzielnych części Pisma Ś-go, z książek do nabożeństwa i w ogóle z przewodników do początkowego nauczania.

Pierwsze miejsce po alfabecie łacińskim zajmuje metoda Brailego, używana we Francyi, Belgii, Danii, Szwajcaryi i Hiszpanii, wreszcie w niektórych zakładach wyjątkowo do nut muzycznych. System ten jest bardzo prosty lecz zupełnie zbyteczny.

Zasadą tej metody są trzy linijki, to jest kropki w trzy rzędy, jeden pod drugim, i w dwa rzędy, jeden obok drugiego. Głównych znaków jest 10, i one stanowią pierwszą seryję liter alfabetu francuzkiego, od a do j w następującym porządku: 2

W drugiej sery i, od k do t, do znaków pierwszej dodaje się kropka w trzeciej linii z lewej strony:

W trzeciej seryi od u do u, do znaków drugiej seryi, dodaje się kropka w trzeciej linii z prawej strony.

W czwartej seryi dodaje się do pierwszej kropka z prawej strony na trzeciej linii.

Prócz tego, są jeszcze dopełniające jmłączenia kropek dla znaków pisarskich i cyfr. Te ostatnie wyrażaja się przez znaki pierwszej seryi, przy dodaniu przed każdą, literą 0 połączenia.

Czyżby nie prościej było pisać zwyczajne arabskie cyfry? W ogóle trzeba pamiętać 65 kombinacyj kropek. Dla ociemniałego nie stanowi różnicy nauczyć się czytać według tej metody; ale po co ta robota dla widzącego? uczyć się trudnej nauki dla tego, żeby przeczytać to, co ociemniały napisze?—nie opłaci się, i dla tego nic dziwnego, że bardzo mała liczba zakładów przyjęła metodę Brailego: korzystają z niej więcej dla nut muzycznych niż dla książek lub pisma. Książek wydrukowanych tą metodą jest nie więcej jak 33; lecz nut muzycznych około 100 utworów.

System Moona składający się z liter runicznych, przypominających alfabet łaciński, używa się w Brighton w Anglii. Wynalazca, drukarz z Brighton, sam wydrukował swym alfabetem sto książek religijnej lub pedagogicznej treści, używanych w niektórych angielskich i półn. amerykańskich instytutach.

System stenograficzny Lucasa z Londynu, fonetyczny Frera z Liverpool, i runiczny Galla z Edymburga, używają się prawie wyłącznie w tych zakładach, do których wprowadzili je sami wynalazcy—nauczyciele.

Amerykanin Whigt przedstawił na kongresie projekt nowego systemu różniącego się od systemu Brailego tem tylko, że w miejsce trzech rzędów na wysokość, proponuje tylko dwa, a natomiast na szerokość trzy a nawet cztery rzędy. P. Whigt proponował tę przeróbkę na tej niby zasadzie, że ociemniały nie jest w stanie jednem dotknięciem końca palców rozróżnić litery Brailego metody, i musi wodzić palcem w górę i w dół, gdy tymczasem podług jego systemu, palec idzie swobodnie po wierszu w jednym kierunku. Kongres nie rozstrzygnąwszy tej kwestyi, polecił zbadanie przedmiotu osobnemu komitetowi, który obiecał przesłać swoje wnioski w tym przedmiocie wszystkim członkom kongresu. Jakiekolwiek byłyby wreszcie motywa komitetu, spodziewać się należy, że nie wytrzymają one zarzutów zdrowego rozsądku, który bez żadnej wątpliwości przełoży prostotę ogólnie używanych alfabetów nad skomplikowane pomysły francuzkiego, angielskiego lub amerykańskiego systematu.

Co się tyczy pisma, to w tych zakładach, gdzie jest zaprowadzoną metoda Brailego, używają jej i do pisma. W innych zakładach piszą dużym łacińskim drukowanym szryftem, do czego używają sią listwy metalowe, urządzone według metody Hebolda. Listewki te czyli linijki są podzielone na kratki; w każdą z nich wpisuje się jedna litera. Listewki są ruchome, i każdy ociemniały bardzo łatwo może je przesuwać w górę lub na dół, sam podkłada papier i pisze albo ołówkiem albo kościannym rylcem. Pisma tego używają ociemniali do piśmiennych stosunków z widzącymi. Jeżeli zaś chcą napisać list do drugiego ociemniałego albo cobądź dla siebie, to używają innej metody, tak zwanej igiełkowej. Wtłaczając w papier metalową literę z umocow anemi w niej igłami, przebijają go na wskroś i bardzo łatwo czują pod palcami chropowatą powierzchnię odwrotnej stronnicy i rozróżniają wykłute w niej litery.

Obu tych metod używa instytut Warszawski. W instytucie Petersburgskim jest w użyciu tylko ostatnia, chociaż metoda Hebolda dobrze się nadaje do pisma rosyjskiego. Dla ludzi pozbawionych wzroku w późniejszym wieku i umiejących pisać, obie te metody są niedogodne z tego powodu, że sam proces pisania wiele czasu zabiera. Takim radzimy używać cienkiej, zwyczajnej ramki, podzielonej na wiersze za pomocą cienkiego drutu. Można po nim pisać na podłożonym papierze bardzo prędko, żeby zaś jedna litera nie wchodziła na drugą, trzeba pomagać sobie palcem lewej ręki, przykrywając półpalcem każdą napisaną literę, a jeśli niema znaków nad wierszowych, to tylko ostatnią literę wyrazu.

Co się tyczy systemu nut, to chociaż o tem prawie zupełnie nie było mowy na kongresie, sądzimy jednak, że przedmiot ten jest dosyć ważny i zasługiwałby na to, aby o nim cokolwiek obszerniej się rozpisać. Na kongresie nie było dyskusyi o tym przedmiocie—-jak sądzę dla tego, że panowie specyjaliści żadnego z istniejących systemów dokładnie nie znali i dla tego przedmiot ten uważali za drugorzędny. My tu pomijamy rzecz tę tylko dla tego, że obszerny opis systematu Warszawskiego jużeśmy podali w Pamiętniku Instytutu na rok 1872. Do niego też odsyłamy czytelnika.

V.

Treść. O karności w instytutach. W jaki sposób należy zadosyć czynić wymaganiom różnych wyznań? Małżeństwa ociemniałych. O wydawaniu dziennika poświęconego wyłącznie sprawie wychowania ociemniałych. O biblijotekach dla ociemniałych. Jakim sposobem ukrócić włóczęgostwo niewidomych? Co czynić należy, aby pogodzić ociemniałego z jego losem? Wszystkie kwestyje przedstawione na kongresie, lecz nie poddane szczegółowemu rozbiorowi, są wymienione w zagłówku tego rozdziału. Odpowiedź na niektóre z nich może być wyciągnięta z tego, co się powiedziało w poprzednich rozdziałach; na resztę zaś odpowiemy słów kilka, więcej dla objaśnienia kwestyi, niż dla jej rozstrzygnięcia.

A. Co do karności, to rzecz ta może być rozważana: a) odnośnie do wychowańców; b) odnośnie do ociemniałych wypuszczonych z zakładu. Co się tyczy pierwszych, to oznaczenie kary wszędzie jest zostawione dyrektorom zakładów—i bardzo sprawiedliwie. Co zaś do drugich, to tam, gdzie opieka instytutu ustaje z chwilą uwolnienia wychowańca z zakładu, ociemniali podlegają tymże prawom, jakie obowiązują wszystkich innych mieszkańców. W niektórych krajach opieka ta trwa przez czas nieograniczony i tam głównym środkiem kary jest zaprzestanie udzielania ociemniałym zapomóg, i zostawienie ich własnemu i zasłużonemu losowi. W zakładzie Petersburgskim winnych oddają do domu przytułkowego.

Pod tym względem ociemniali byli wychowańcy Instytutu Warszawskiego, mogą co do zorganizowania się swego w odrębną społeczność posłużyć za wzór ociemniałym innych krajów. Wszyscy ci, którzy nauki pobierali w Instytucie, i mężczyźni i kobiety, składają jedno stowarzyszenie moralne, do którego należy każdy z mieszkających w Warszawie, czy chce czy nie chce być jego uczestnikiem. Wiąże ich nie tylko wspólność losów, ale jeszcze i wspólność pracy i solidarna odpowiedzialność za moralność każdego członka stowarzyszenia. I ci, co mają pomieszczenie we Współmieszkaniu Ociemniałych w domu po Augustyjańskim przy ulicy Piwnej, i ci co mieszkają na mieście, zarówno pod względem moralnym podlegają kontroli Swych kolegów. Corocznie w rocznicę założenia Współmieszkania zbierają się wszyscy ociemniali i ociemniałe i pod przewodnictwem dyrektora instytutu wybierają z pośród siebie komitet z 5-ciu mężczyzn i dwuch panien, którego zadaniem jest zarządzać sprawami ogółu ociemniałych. Komitet ten łącznie z komitetem gospodarczym Instytutu i Gospodarzem Współmieszkania, rozporządza funduszem żelaznym i procentami, jakie tenże przynosi, dysponuje kasą pożyczkową, o czem wyżej już była mowa, nakoniec stanowi Sąd Braterski do którego należy godzić zwaśnione strony, kontrolować moralność każdego ociemniałego, niedopuszczać nic takiego, coby plamę na ogół sprowadzić mogło, oznaczać i wymierzać kary na winnych. Wyższą instancyję stanowi dyrektor instytutu. Otóż Sąd ten dotąd umiał utrzymać swoją powagę i wyroki jego są wykonywane bezwarunkowo. W razie gdyby kary koleżeńskie nie skutkowały, dyrektor przedsięweźmie inne za zniesieniem się z władzą policyjną, a mianowicie usunie niepoprawnego z miasta do miejsca urodzenia lub wyjedna zamknięcie w domu kary i poprawy na czas dłuższy lub krótszy, stosownie do okazywanego żalu i poprawy winowajcy. Co do żebraniny, to od czasu istnienia Współmieszkania, t. j. od roku 1869, i od zawiązania się komitetu, nie było żadnego z tych wypadków, na jakie tak narzekają dyrektorowie instytutów zagranicznych.

B. Kongres uchylił pytanie: w jaki sposób należy zadosyć czynić wymaganiom różnych wyznań w tych zakładach, gdzie są różnowiercy. My także nie podejmujemy się jego rozwiązania. Wypowiemy tylko to, że uważamy za rzecz bardzo szkodliwą łączyć w zakładzie zamkniętym wychowańców takich dwuch wyznań, których dogmaty zasadzają się na podstawach często zupełnie sobie przeciwnych. Dzieci nauczone w domu gardzić tem, co inni uważają za święte, wywierają na tych ostatnich wpływ bardzo ujemny. Osłabienie wiary w dogmaty zasadnicze, ciągnie za sobą lekceważenie wskazanych przez tęż wiarę prawideł moralności, za czem idzie zawsze szyderstwo i bezbożność. Dla tego też założono w Wiedniu zakłady i dla głuchoniemych i dla ociemniałych, oddzielnie dla chrześcijan i oddzielnie dla izraelitów. Żydzi wychowując się razem z chrześcijanami, przestają być żydami, lecz i chrześcijanie w takim wypadku zatrzymują tylko nazwisko chrześcijan. Ani jedni ani drudzy do obcej wiary nie przystaną, a od swojej odstąpią bez najmniejszej wątpliwości. W skutek tyle okrzyczanej bezwyznaniowości, zjednoczą się oni z sobą lecz tylko w imię pogardy wszystkiego, co dla człowieka świętem jest i być powinno. W oddziale głuchoniemych niebezpieczeństwa tego niema: dzieci bowiem przybywają bez żadnego pojęcia o wierze, azatem i bez miłości ku współwyznawcom i bez nienawiści ku innowiercom; w Instytucie zaś uczą ich miłować się wzajemnie.

C. Bardzo wiele mówiono o konieczności wydawania w niemieckim języku pisma, poświęconego wyłącznie sprawie wychowania ociemniałych. Dotąd wychodzi we Friedbergu nad Renem: „Organ der Tmibstummen imd Blinden— Anstalten in Deutschland” wydawany przez D-ra Mathiasa i poświęcony głównie wychowaniu głuchoniemych. Pismo to ma wszystkiego 200 prenumeratorów i zaledwie istnieć może dla braku środków materyjalnych. Drugie pismo, które wychodziło w r. 1871 i 1872 w Wiedniu pod tytułem: „Heilpacdagogu upadło dla tejże przyczyny; liczyło bowiem w Austryi wszystkiego trzech prenumeratorów. Postanowiono porozumieć się z d-rem Mathiasem co do rozszerzenia programu jego pisma, aby dać więcej miejsca artykułom tyczącym się wychowania ociemniałych. Postanowiono—lecz dotąd nie wykonano.

D. Uznano za pożyteczne tworzyć biblijoteki dla ociemniałych, wymagając od zakładów, aby każdy z nich książki drukowane w swojej drukarni, rozsyłał do wszystkich pozostałych instytutów. Piękne życzenia! szkoda tylko iż ze stu zakładów dla ociemniałych w Europie, nie więcej jak 10 ma swoje drukarnie; w Niemczech takich drukarni wszystkiego jest 3 czy 4.

E. Co się tyczy dwuch ostatnich pytań, to odpowiedź na nie może być wyciągniętą ze wszystkiego, cośmy powiedzieli w tym artykule.

W końcu posiedzeń uchwalono zgromadzić się za trzy lata w Dreźnie w celu dalszego naradzania się w powyższych kwestyjach. Przyszłość mędrsza od przeszłości; trzyletnie doświadczenie przyprowadzi, być może, do bardziej stanowczych rezultatów.

Nakoniec dla pamięci zapisujemy, że w pracach kongresu brało udział 7 polaków: 4 z Warszawy: a mianowicie, dyrektor Instytutu Jan Papłoński, i nauczyciele Filip Szymański, Kazimierz Michalski i Władysław Nowicki; i 3 ze Lwowa: książę Jerzy Czontoryjski, dyrektor Instytutu Lwowskiego M. Makowski i Sekretarz dyrekcyi J. Topolnicki.

Tabelka z rozdziału 2.

  ociemniały na 1 na 10,000 mieszkań.
W Stolicy Egiptu, Kairze (w 1873 r.)  100 100
W Norwegii (w 1864r.) 733 13,7
W Turyngii (w 1864 r.)    995 10,1
W Anglii (w 1861 r.)  1037    9,6
W Szkocyi (w 1861 r.) 1086    9,2
We Włoszech (w 1861 r.)   1218    8,2
We Francyi (w 1861 r.)    1235    8,1
„ Szwecyi (w 1870 r.) 1242    8,1
W Saksonii (w 1867 r.)    1635    6,1
W Belgii (w 1867 r.)  1685    5,9
W Państwie Austryjackiem (bez Węgier) na 20 milijonów ludności        
było w r. 1869 ociemniałych       
11,226, to jest       1785    5,6
W Dalmacyi zaś        1027    9,7
„ Bawaryi (w 1858 r.)         1923    5,2
W Prusiech (w 1872 r.)        1111    9,0
W Stanach Zjedn. Am. Pół.(w 1860r.)   2490    4,0

Źródło: Pamiętnik Warszawskiego Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych z roku szkolnego 1873/4. R. 5

Skan – Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa


  1. Tabelkę, popsutą przez OCR, przeniosłem na koniec tekstu). 

  2. Tu prawdopodobnie następuje graficzna ilustracja liter pisma Braille’a. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *