Prawdopodobną genezę poniższego artykułu, który początkowo wydawał mi się tworem fikcyjno-sensacyjnym – umieszczam pod tekstem.
Wieczne nieporozumienie. 1937 rok.
Jak głosi popularne powiedzenie w kilku różnych wariantach: syty głodnego, trzeźwy pijanego, (a jak twierdzą niektórzy – również widzący niewidomego) nigdy nie zrozumie, a poniżej krótki traktacik filozoficzny, który próbuje dotrzeć do istoty tego nieporozumienia z przytoczonego trzeciego wariantu.
Co ciekawe, tekst ukazał się na łamach „Kuriera Warszawskiego”, drukowanego w międzywojniu nakładem około 50 tysięcy egzemplarzy (wg Wikipedii), więc współcześnie może dziwić, że tak ambitny artykuł był kierowany do masowego odbiorcy.
Pożyczcie nam waszych oczu. 1935 rok.
Apel przedwojenny, a jednak ciągle aktualny, mimo różnych współczesnych technologii wspomagających mających w założeniu zastępować widzenie. No i historia anonimowego mówcy, osadzona w realiach dwudziestolecia, też warta uwagi.
Bramin w Laskach. 1934 rok.
Tekst krótki, ale ma w sobie coś, że fajnie się go czyta i czasem warto do niego wrócić.
Zastanawiałem się, na ile jest to wpływ opisywanego klimatu międzywojennej Warszawy i zamieszkujących ją ludzi, albo tytułowego bramina, a w jakim stopniu – talent autora, którym okazał się być, zapomniany przez nam współczesnych, Stanisław Szpotański.
Białe laski i grzebienie. 1934 rok.
Krótki reportaż z ulic międzywojennej Warszawy w kryzysie – coś w nim jest, bo działa na wyobraźnię…
Szczególny i straszny gatunek człowieka nam podobnego… 1928 rok.
Kolejne ciekawe znalezisko z „Kuriera Warszawskiego”, czyli tekst kierowany do masowego odbiorcy – osobiście jednak, co wrażliwszym nie polecam.
Mocny początek, nietuzinkowe rozwinięcie i zaskakujące zakończenie w wykonaniu jeszcze jednej mało znanej autorki.
Swoją drogą, ciekawe jakie gromy krytyki posypałyby się na dziennikarza, który podobnie niepoprawny politycznie tekst napisałby współcześnie.
Czytaj dalej „Szczególny i straszny gatunek człowieka nam podobnego… 1928 rok.”
Widzieć mózgiem – pod prądem. 1903 rok.
Nawet redaktor „Kuriera kolejowego” nie dowierzał w opisywane rewelacje, ale, żeby nie było, że pomysł wynalazku miał swój początek w polskiej redakcji – pod tekstem jeszcze dwa linki do zagranicznych źródeł.
A w końcu dowodów, że urządzenie nie istniało, też jak na razie nie ma i być może nazwiska bohaterów artykułu gdzieś jeszcze wypłyną w poszukiwaniach.
Czy była złą matką?
Zdrowy rozsądek, czy nadopiekuńczość posunięta do granic absurdu?
Poniższy list, stanowiący fragment większego opracowania, na pewno skłania do refleksji, a może zachęci kogoś do sięgnięcia po całą publikację.
Wśród znajomych, kilkoro uznało, że jest on wytworem fikcyjnym autorów książki, ale inni twierdzą, że opowiedziana historia jest autentyczna i dokładnie wiedzą, kogo dotyczy.
Heliotrop, Elektroftalm i DSN. 1982 rok.
Jak czas pokazał, heliotrop się nie sprawdził, ale prasę miał dobrą.
— O tyflotechnice, heliotropie, brzęczykach, automatycznych czujnikach, nawet o wymiarach i rodzaju białych lasek, decydują ludzie, którzy żadnego z tych narzędzi sami nie używają, bo nie są one im potrzebne. To niewidomi — dygnitarze. Służbowy samochód przewozi każdego z nich z domu do pracy i z powrotem, kierowca odprowadza pod rękę od drzwiczek auta do progu. Zarabiają dość wiele, aby być finansową podporą swoich rodzin, które rewanżują się im wszechstronną opieką. Wyrokując o tym, jakie pomoce techniczne mają być produkowane i w której spółdzielni, kierują się swoim widzimisię albo mają na względzie różne powiązania.